Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi elizium z miasteczka Kórnik. Mam przejechane 50944.69 kilometrów w tym 3241.25 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 24.44 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy elizium.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2014

Dystans całkowity:568.11 km (w terenie 27.50 km; 4.84%)
Czas w ruchu:25:45
Średnia prędkość:22.06 km/h
Maksymalna prędkość:51.90 km/h
Suma podjazdów:2066 m
Suma kalorii:21700 kcal
Liczba aktywności:10
Średnio na aktywność:56.81 km i 2h 34m
Więcej statystyk
  • DST 82.47km
  • Czas 03:25
  • VAVG 24.14km/h
  • VMAX 43.30km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • Kalorie 3185kcal
  • Podjazdy 238m
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powiał wiatrrrr...

Niedziela, 29 czerwca 2014 · dodano: 29.06.2014 | Komentarze 0

... jak to pięknie czyta Krzysztof Gosztyła w trzeciej części Trylogii Husyckiej Sapkowskiego. Powiał, nawet mocno chwilami, ale to mi zupełnie nie przeszkadzało. Przeciwnie, uruchomiłem endo, odpaliłem muzyczkę w tle i pojechałem w trasę. Przed Głuszyną dogonił mnie rowerzysta... no tak bezszelestnie wieźć się na kole to już przesada, małom zawału nie dostał, gdy w końcu się obejrzałem. 

Za Tulcami przeszkodziłem bocianom w śniadaniu, w Zaniemyślu wciągnąłem tamtejsze świetne, śmietankowe lody i anim się obejrzał, byłem w domu. Szkoda, że od razu nie dokręciłem do setki, bo ... w końcu się rozpadało i chyba już dziś na rower się nie wybiorę.

Trasa wyglądała tak:


Przewyższenia z endo tradycyjnie nie zgadzają się z ridetithgps... Bez komentarza..


Kategoria przejażdżki


  • DST 9.70km
  • Teren 2.00km
  • Czas 00:24
  • VAVG 24.25km/h
  • VMAX 35.30km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • Kalorie 365kcal
  • Podjazdy 60m
  • Aktywność Jazda na rowerze

Miasto

Sobota, 28 czerwca 2014 · dodano: 28.06.2014 | Komentarze 0

Miasto




  • DST 9.90km
  • Teren 2.00km
  • Czas 00:24
  • VAVG 24.75km/h
  • VMAX 37.30km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Kalorie 363kcal
  • Podjazdy 60m
  • Sprzęt Zethos
  • Aktywność Jazda na rowerze

Miasto

Czwartek, 26 czerwca 2014 · dodano: 26.06.2014 | Komentarze 0

Jak w tytule...


Kategoria przejażdżki


  • DST 40.22km
  • Czas 01:57
  • VAVG 20.63km/h
  • VMAX 44.60km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Kalorie 1470kcal
  • Podjazdy 218m
  • Sprzęt Zethos
  • Aktywność Jazda na rowerze

I z pracy...

Środa, 25 czerwca 2014 · dodano: 25.06.2014 | Komentarze 0

I prognozy się nie sprawdziły, choć na horyzoncie chmury czaiły się dość groźne...


Kategoria praca


  • DST 38.06km
  • Teren 2.00km
  • Czas 01:39
  • VAVG 23.07km/h
  • VMAX 42.50km/h
  • Temperatura 11.0°C
  • Kalorie 1446kcal
  • Podjazdy 132m
  • Sprzęt Zethos
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do pracy

Środa, 25 czerwca 2014 · dodano: 25.06.2014 | Komentarze 0

Prognozowano, że będzie padać. Rano, w południe i wieczorem. Rano nie padało. Było trochę pod wiatr, a czasami mocno. Ale jechało się super.


Kategoria praca


  • DST 26.10km
  • Teren 16.50km
  • Czas 02:18
  • VAVG 11.35km/h
  • VMAX 49.00km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Kalorie 1050kcal
  • Podjazdy 138m
  • Sprzęt Zethos
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powidzkie rowerowanie

Czwartek, 19 czerwca 2014 · dodano: 19.06.2014 | Komentarze 0

Właściwie gdyby nie nadmiar piachu po drodze, to byłby zupełny lajcik. A tak było ciut trudniej, dobrze ze opony zmieniłem. Wspólny wyjazd z żoną, dzieckiem, Agą, Grzegorzem, Kingą i Witkiem wokół Jeziora  Niedzięgiel. 




  • DST 9.90km
  • Teren 2.00km
  • Czas 00:31
  • VAVG 19.16km/h
  • VMAX 37.30km/h
  • Temperatura 14.5°C
  • Kalorie 363kcal
  • Podjazdy 73m
  • Sprzęt Zethos
  • Aktywność Jazda na rowerze

Miasto

Sobota, 14 czerwca 2014 · dodano: 14.06.2014 | Komentarze 0

Jak w temacie, aż chciałoby się gdzieś dalej wybyć...




  • DST 309.66km
  • Teren 1.00km
  • Czas 13:19
  • VAVG 23.25km/h
  • VMAX 47.90km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Kalorie 11813kcal
  • Podjazdy 1058m
  • Sprzęt Zethos
  • Aktywność Jazda na rowerze

"Przejażdżka w zasadzie"... czyli Maraton Podróżnika 300 km

Sobota, 7 czerwca 2014 · dodano: 10.06.2014 | Komentarze 5

Gdy w ubiegłym roku chłopaki z forum jechali Maraton Rowerowy Dookoła Polski, w trakcie emocjonujących godzin spędzonych na ich dopingowaniu padło hasło, by zorganizować nasz własny forumowy maraton. Wówczas jeszcze bez nazwy (która urodziła się później), z wstępnymi założeniami względem trasy itp. Po wakacjach sprawa nabrała koloru, padły wstępne zgłoszenia miejsc, później jednak wszystko ucichło by ponownie wypłynąć z początkiem br. Z kilku propozycji baz lokalizacyjnych wygrała ostatecznie miejscówka u tranquilo, a trasa miała biec przez gminy trzech (na 300 km) lub dwóch (na 500 km) w sumie województw.

Od początku zakładałem, że pojadę krótszy dystans – czyli wspomniane 300 km - chyba, że uda mi się przejechać taką trasę „przed” maratonem i uznam, że mogę popróbować sił na dłuższym odcinku. Niestety nic z tego nie wyszło, pozostało więc jechać zgodnie z planem.

WYCIECZKA KRAJOZNAWCZA PRZEZ 3 WOJEWÓDZTWA



Ekipa – jeszcze bez oficjalnego przewodnika, choć z tranquilo na czele – zbiera się pod kościołem w Skrzeszewie. Jakoś tak za pomnikiem, bez specjalnej egzaltacji czekamy sobie w ciszy, aż naparzacze, którzy okrzyknęli nas najpierw „cieniasami” a potem „cipkami” wreszcie sobie pojadą. W końcu Transatlantyk wysyła wszystkich w trasę (ktoś musi dbać o porządek) i możemy jechać. Inaczej niż pięćsetkowicze wyjeżdżamy ze Skrzeszewa na Mogielnicę (oni tamtędy będą wracać). Naparzacze mają określony limit na przejazd, nas nic nie goni. Ruszam jako pierwszy, trasę znam, bo jadąc na miejsce zbiórki przejeżdżaliśmy już tamtędy. Pierwsze kilometry to jazda pod jeszcze zachmurzonym niebem Podlasia. Całą grupą docieramy do Korczewa, gdzie odłączamy się razem z Grzegorzem od watahy, bo planowałem zrobić sobie fotki tamtejszego pałacu. Robię je, choć… z uwagi na pogodę szału nie ma.



Grupa w tym czasie odjeżdża nam spory kawałek i gonimy ją po coraz to gorszych drogach. Początkowo dziurawą trasą na Dąbrowę, a potem… spory kawałek zwykłego polnego bruku w kierunku na Kaliski. Wytrzęsło nas tam dokumentnie, ja na swoim crossie jeszcze jakoś ciągnąłem, ale Grzegorz na szosie klął na całego. Asfalt – bez szału – ale jednak asfalt przyjęliśmy z wielką ulgą, zaraz też w Przesmykach dogoniliśmy pierwszych członków ekipy, którzy stanęli z tranquilo by pomóc w naprawie awarii. Droga od Przesmyków zrobiła się całkiem przyzwoita, i do Mord wjechaliśmy razem z resztą naszej grupy. Tam czekał też Yoshko i jakiś nawiedzony lokalny obrońca trawników, który uważał, że deptanie trawy to zbrodnia wymagająca histerycznej reakcji połączonej z filmowaniem zza węgła (aż dziw, że Policji nie zawołał). Po chwili dojechała reszta ekipy z tranquilo i mogliśmy ruszać dalej. Zaciągam języka u siedzącego na przystanku lokalsa – planowałem w Mordach fotę tamtejszego zabytku, czyli barokowej bramy wjazdowej do zrujnowanego pałacu – lokals zaczyna tłumaczyć gdzie i jak ją znajdę, po czym oczy zachodzą mu łzami i rozczula się na całego!! Chyba z uwagi na to, że ktoś jeszcze o takie rzeczy pyta. Nie dopytuję jednak, ino jadę kawałek – jest… masakra – zasłonięta przez drzewa znikła zupełnie z widoku. Na to by zobaczyć coś więcej nie ma mowy w ogóle. Zresztą, grupa już rusza. I to ostro – chyba Yoshko wynudził się strasznie w pociągu, bo kręci tempo aż miło. I tak docieramy do Zbuczyna.



Po wjeździe do miejscowości ukazuje nam się śliczny XIX kościół. Bazylika nie powiem, całkiem ładnie odnowiona, a na placu obok kościoła stała mniejsza wersja Jezusa Świebodzińskiego, spoglądającego sobie na pobliskie… targowisko. Cóż, co kraj to obyczaj. Już zdecydowany na kolejną pogoń za grupą zjeżdżam na foty, ale okazuje się, że ogłaszają oficjalny postój. I dobrze, pofociłem, a potem zjedliśmy, co było zaplanowane. Niektórzy lody śmietankowe popili mlekiem od krowy… sam widok przyprawił mnie (i chyba nie tylko mnie) o mdłości.


Do Łukowa (gdzie przed nami byli już dziś naparzacze) docieramy już pod błękitnym niebem, wszyscy jadą równo, nikt się nie opieprza. Ładna średnia, ponad 25 km/h wywołuje u mnie niepokój (czy aby za szybko nie jedziemy) ale warunki do jazdy są po prostu idealne. W Łukowie nie stajemy, mijamy duży Orlen na wyjeździe i jedziemy krajówką na Radzyń Podlaski gdzie mam nadzieję wypić sobie kawę.



Przedtem jednak stajemy w Ulanie po wodę. Niby na chwilę dosłownie, a jednak ten moment gdy zostawiam telefon na kierownicy na słońcu wystarcza, by komórka się zagotowała prawie – ściągam nawigację i odtąd jadę już opierając się na podpowiedziach innych, za to słuchając sobie muzyki, wyjątkowo jednak nie klasycznej :) Trza przyznać, że MotionX GPS sprawdził się idealnie – do końca trzymał wgrany ślad i nawigował bezbłędnie, sprawdzałem od czasu do czasu.  W Radzyniu już bardzo chciało mi się kawy, ale nie było gdzie się jej napić, więc wszyscy utknęli w cieniu bramy pałacu Potockich, konsumując bananowo – energetyczne menu wiezione w sakwach. Ja wykorzystuję czas na zdjęcia pałacu, choć od czasu ostatniej wizyty nic się w nim nie zmieniło niestety. Strzelamy też sobie grupową fotę – mam nadzieję, że Yoshko się nią podzieli.



Wyjazd. Grupa rusza do Czemiernik, ja jeszcze zwlekam przez kolejne foty przez co znowu muszę gonić grupę. Nie jest to jednak trudne, bo co chwilę ktoś staje w przydrożnym lesie na wiadomo co – więc po kilkunastu minutach za mną ciągnie już ładna grupka maruderów. Hm, mogłem spokojnie jeszcze parę fot walnąć. No nic – szybko docieramy do wspomnianych Czemiernik, tu znowu przerwa na życzenie Elizium (jedynie ja jestem nimi zainteresowany, ale grupa dzielnie znosi moje fanaberie). Czekają pod sklepem (znowu jedzą?!), ja zaś szybko dojeżdżam do pałacu, który dalej sobie niszczeje wśród otaczającej go zieleni. Szkoda.



Ruszamy dalej. Trasa kieruje nas na Parczew, ale mimo iż mamy tam ostatecznie dotrzeć, to nie ma łatwo. Odbijamy w bok w stronę gminy Niedźwiada, bo w końcu kto drogi skraca, ten w domu nie nocuje J. Nawierzchnie robią się gorsze, w zależności od rodzaju drogi, którą jedziemy. Yoshko mówi, że niedawno była tu łata na łacie, ale wszystko wskazuje na to, że położono właśnie nowy dywanik. A owszem, położono, ale niestety nie na całości. Więc trzęsiemy się na tym czymś co na miano drogi nie zasługuje (jest rzeźnia niczym wcześniej na bruku za Dąbrową) i … wyjazd na drogę nr 813 w Tyśmienicy przyjmujemy wręcz z radością. Lekko, łatwo i przyjemnie („heh, rower sam jedzie”) docieramy do Parczewa, rozpodziwiając się na typowe krajobrazy dookoła.



Tym samym też mamy połowę trasy za sobą. Jest nieźle. W Parczewie przerwa na Orlenie. Jedzenia nie ma, ale jest kawa. Nie ma też toalety („drogi Panie, nie można mieć wszystkiego” – tako rzecze sprzedawca), ale jest cień, trawa, zimna woda z kranu i uzupełnienie płynów. Wypijam podwójne espresso z batonikiem i popijam colą, to jak zawsze działa na mnie niczym strzał w żyłę.



Z Parczewa mamy około 50 km do Białej Podlaskiej, gdzie planowany jest obiad. Oczywiście Yoshko nie byłby sobą, gdyby nie napomknął o obiedzie obok browaru i słusznie, bo nie zauważyłem nikogo, kto byłby przeciw. Dojeżdżamy o czasie, gdy słońce jest nisko. Zaliczamy przy okazji prawie kilometr offroadu, bo Yoshko w ramach atrakcji wiezie nas przez lotnisko. W Białej Grupa leci do knajpki, ja oczywiście na foty. Park z pozostałościami po pałacu Radziwiłłów robi wrażenie.



Jednak nie pałac zwraca uwagę wszechobecnej gawiedzi. Biegające między rzeźbami piszczące dzieciaczki i młode mamy szepczące sobie coś tam sobie do uszu od razu zwracają moją uwagę – przejeżdżam alejkami i już wiadomo dlaczego. Może i liczy się tylko technika, a nie rozmiar, mam jednak wrażenie, że tylko obecność straży miejskiej (być może nieprzypadkowa) powstrzymuje co poniektóre panie od bliższego pozowania ze stojącymi… rzeźbami.



Dojeżdżam na miejsce obiadu bez... no delikatnie bez problemu... (tyczy się to rowerów, czy nie?).



Zamawiam makaron i piwko, całkiem spoko, aż żal pić tylko małe. Obiadowanie jednak trwa długo, przygotowywanie jedzenia trwa niestety, ale warto czekać, bo jest smacznie i tanio. Pizze ogromniaste, piwo dobre, aż żal… wręcz pada hasło, by zrobić zrzutę na busa, który nas przewiezie przez resztę trasy z prędkością 25 km/h żeby gpsy nie powariowały. Dojadamy, co niektórzy zamiast wody do butelek wlewają sobie piwko z browaru i ruszamy do Janowa. Robię pamiątkową fotę, ale prośba o nie ruszanie się nie działa, więc to, że Karol nie ma rąk to jeszcze pikuś. Mówiłem, by się nie ruszać!!



No i jest moc. Posiłek musiał być pyszny, bo pierwsza godzina jazdy to średnia ponad 26 km/h. Grzejemy tak ostro, że zupełnie przegapiam pałac w Roskoszy, gdzie miałem planowaną sesję foto, a także extra gminę w kierunku na Ossówkę. Całkiem, jakbyśmy się gdzieś śpieszyli. 



Mijamy Janów Podlaski (nawet nie zauważyłem kiedy) a potem już zjazd do Bugu i niesamowita jazda po zmroku na lampkach przez tamtejsze maleńkie wsie i przysiółki. Gdyby tylko jezdnie były lepszej klasy, było by rewelacyjnie. Ubieramy się – kto co ma – bo robi się zimno, całkiem, jakby po wjeździe w dolinę Bugu ktoś odciął nagle nożem z dziesięć stopni. Zaczynają się też podjazdy. Oczywiście na nich prym wiedzie Angelika – zupełnie bezwysiłkowo wjeżdża na każde wzniesienie, praktycznie nie zauważam, by choć raz zmieniła przerzutkę na lżejsze przełożenia. Dzięki niej trzymamy tempo i choć co jakiś czas przystajemy by poczekać na maruderów, to i tak szybko mijają nam kolejne kilometry.

Do Sarnak dojeżdżamy prawie jedną grupą – Yoshko wiedzie podróżników na rynek, pod makietę rakiety V2 – w tym momencie wspólnie z Duńczykiem dochodzimy do wniosku, że zbyt dobrze nam się jedzie, by stawać w takiej chwili. Robimy więc ucieczkę i dojeżdżamy do ronda przed Siemiatyczami, skąd do bazy zostaje nam około 20 km. Grzecznie jednak czekamy na rondzie i po kilkunastu minutach nadciąga peleton oczywiście prowadzony przez Angelikę. Jak wy to mówicie z pięćsetki? Dzida? Naprawdę, każdy kolejny podjazd to Angelika i za nią my.

Dojeżdżamy na miejsce po równo 17h jazdy, netto 13h z dojazdami pod kościół. Najwięcej czasu, ponad 1,5 h straciliśmy w Białej Podlaskiej na przepyszny obiad. Fantastycznie jednak się całość jechało, zupełnie nie czułem zmęczenia po dojechaniu na miejsce, gdybym miał do zrobienia kolejne km, zrobiłbym je bez problemu. Czy kolejne 200 – nie wiem, może tak, choć wtedy pewnie w limicie naparzaczy bym się nie zmieścił. Z pewnością wpływ na wynik maratonu miały wręcz idealne warunki do jazdy. Nikt się nie wyrżnął, a awaria tranquilo to wiadomo że przez Ola, bo coś musiało się zepsuć. Żadnej gumy, jedyne straty to błotnik, lampka i lusterko („nie wracaj po nie, chyba, że chcesz je pochować”  ). Klasa.



Następnego dnia poszedłem na pożegnanie nad pobliski Bug. A potem pojechaliśmy do bazy, gdzie miło było zamienić kilka słów z prawie każdym uczestnikiem Maratonu Podróżnika. Fajnie było was spotkać i poznać. Towarzyszom i towarzyszkom z grupy dziękuję. Było rewelacyjnie!

Mapka przejazdu poniżej, dystans większy o kilka km dojazdu na start.


Kategoria wyprawy > 100km


  • DST 30.73km
  • Czas 01:09
  • VAVG 26.72km/h
  • VMAX 51.90km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Kalorie 1228kcal
  • Podjazdy 68m
  • Sprzęt Zethos
  • Aktywność Jazda na rowerze

Krótki wypad..

Niedziela, 1 czerwca 2014 · dodano: 01.06.2014 | Komentarze 1

Wszyscy trenują przed MP, a ja jakieś okruchy. Obym za tydzień dojechał aby...

Dobrze, że słońce zachodziło dziś ładnie i długo :)


Kategoria przejażdżki


  • DST 11.37km
  • Teren 2.00km
  • Czas 00:39
  • VAVG 17.49km/h
  • VMAX 36.00km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • Kalorie 417kcal
  • Podjazdy 21m
  • Sprzęt Zethos
  • Aktywność Jazda na rowerze

Miasto

Niedziela, 1 czerwca 2014 · dodano: 01.06.2014 | Komentarze 0

... jak w temacie. Może coś więcej po południu?


Kategoria przejażdżki