Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi elizium z miasteczka Kórnik. Mam przejechane 50944.69 kilometrów w tym 3241.25 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 24.44 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy elizium.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Styczeń, 2019

Dystans całkowity:202.80 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:08:25
Średnia prędkość:24.10 km/h
Maksymalna prędkość:49.00 km/h
Suma podjazdów:788 m
Suma kalorii:3644 kcal
Liczba aktywności:1
Średnio na aktywność:202.80 km i 8h 25m
Więcej statystyk
  • DST 202.80km
  • Czas 08:25
  • VAVG 24.10km/h
  • VMAX 49.00km/h
  • Temperatura 2.0°C
  • Kalorie 3644kcal
  • Podjazdy 788m
  • Sprzęt Rossi
  • Aktywność Jazda na rowerze

II Tour de WOŚP

Niedziela, 13 stycznia 2019 · dodano: 14.01.2019 | Komentarze 7

Inaczej, niż w ub. roku - ten Tour de WOŚP zaplanowaliśmy w Wielkopolsce. Wyjazd do Warszawy w 2018 roku był świetnym pomysłem, pogoda postawiła nam wysokie wymagania, ale... nie ona zdecydowała o zmianie koncepcji. Ideą tego "maratonu" (tak, wiem, to żadne ultra, ale nie czepiajmy się) jest co innego - liczy się zebrana kwota na rzecz Orkiestry, przejechana trasa jest tylko wartością dodaną. Zatem... jako się rzekło - nastawiliśmy się (i słusznie, ale o tym na koniec) na innego rodzaju wyjazd. I faktycznie był inny niż rok temu.

W styczniu 2018 roku ruszaliśmy do Warszawy przy temperaturze -10 stopni, mając przed sobą perspektywę jazdy pod wiatr przez cały dystans. Tym razem... było w plusie. I to jedyny pozytyw tego maratonu, bo... mimo, iż o 8.00 rano, gdy startowaliśmy w grupach na II Tour de WOŚP nie padał deszcz, to... lało wcześniej prawie do siódmej. Skutek był oczywisty. Drogi były mokre, pobocza i dziury zalane. No cóż... jechało się na BBT w 2016 roku przez 400 km w deszczu, to da się jechać i dwieście, prawda?

Pierwszą grupę prowadzi KBR, drugą Sanatorium. Z naszej zaraz na początku odjeżdża jedna osoba - to dopuszczalne (sam tak powiedziałem na odprawie) choć TdWOŚP to nie wyścig. Raczej staramy się sobie pomagać, niż ścigać. No ale cóż... Przed Kostrzynem dogania nas grupa sanatoryjna (okazuje się, że jednak dobrze Hipek podzielił osoby i to ja dostałem te wolniejsze)... trochę się stalują, czy nas minąć, ale w końcu mijają i... zwalniają. Jedziemy razem. Wobec problemów z monitoringiem muszę chwilę przystanąć... potem gonię całą ekipę, po drodze zbierając maruderów. Do Czerwonaka dojeżdżamy właściwie scaleni. Jest 60 km, zaczyna się mżawka.

Przejazd przez Poznań to hasanie po ścieżkach. Ślad wytyczyłem tak, by jak najmniej kolidował z jezdniami... jedziemy Wartostradą, potem koło Bramy Poznania zjeżdżamy na bruki pod Katedrą i ... tu łapię panę. Stajemy we  trzech: Hipek obśmiewa mój sposób wymieniania dętki ("teraz wiem, czemu Ty tyle czasu marnujesz na maratonach"), Tomek jest bardziej bezpośredni ("dawaj to" - rzecze stanowczo), więc moja rola ogranicza się do trzymania roweru. W międzyczasie dojeżdża Mapnik (a jednak zgubił się nam gdzieś po drodze) i wreszcie ruszamy pod CK ZAMEK, gdzie reszta ekip spija właśnie kawkę i wcina bułki. Jest prawie 11, 70 km w takiej pogodzie w niespełna 3h, z jedną awarią. Jest nieźle...

Ulica Św. Marcin jest zablokowana przez policję. Dzięki temu start w dalszą drogę jest praktycznie bezproblemowy. Przebijamy się ścieżkami na Podolany... gdzie tym razem Grzesiek łapie snejka. Ustalamy, że zbierze go trupiarka, bo ... zapomniałem napisać - jak tylko ruszyliśmy spod Zamku - zaczęło padać. 

Pada coraz mocniej, na wyjeździe z Suchego (haha) Lasu wręcz leje. Dopiero w tej ulewie przemaka mi (i to tylko na wewnętrznej stronie ramion, we wgłębieniu łokci) nowa kurtka, uszyta specjalnie na imprezy zimowe KBR związane z Powstaniem Wielkopolskim. Bardzo dobry zakup (bo to nie przeciwdeszczówka, tylko zimowa odzież na rower)... no dobra, ale ja nie o tym. W każdym razie do Rokietnicy, gdzie mamy punkt żywnościowy wjeżdżamy w konkretnym deszczu. Kilka osób też znacząco słabnie... niektórzy wybierają skrócenie trasy, inni częściową podwózkę autem.

W sumie... też się chcę wycofać. Jeszcze w graniach Poznania, na wyjeździe Hipek podczas wspólnego podciągania jednego z zawodników do peletonu informuje mnie, że zjechałem klocki zupełnie. Sprawdzam: fakt. Metal trze o obręcz. Cholera. Nikt nie ma zapasu, ja też nie wziąłem, bo klocki były w dobrym stanie, gdy szykowałem rower. Woda, a przede wszystkim piach zrobiły swoje. 
Niestety (kurcze, a pojechałbym sobie ciepłym autkiem do Oazy, mógłbym potowarzyszyć Rapsowi, który właśnie o 12 wsiadł na spininga i ... co się potem okazało, jechał tak na nim przez 6h).... nie pozwalają się mi wycofać. Ostatecznie dzwonię do Rafiego, który ma na aucie rower Kingi z urwanym hakiem (a tak, to była pierwsza awaria tego dnia)... zgadujemy się, że złapią nas gdzieś na trasie. 

Złapali. Jakieś 20 km przed Stęszewem. Akurat we dwóch z Hipkiem ogarniamy wolniej jadących kolegów, próbując ich zbić w większą grupkę... gdy podjeżdża auto z klockami. Byłoby super gdyby pasowały... niestety - nie pasują. Ostatecznie Hipek ścina nożem fragment okładziny, która po dociśnięciu za diabła nie chciała się dobrze ułożyć i tarła o oponę, hamulce działają, więc ruszamy dalej, choć straciliśmy dobre 40 minut. Gdyby nie lało, moglibyśmy jechać z przypiętymi do tyłków kartkami: "koniec wyścigu".

Najpierw doganiamy Kubę ("ja sobie dojadę, jedźcie"), potem Mapnika ("nie, to nie jest dziś mój dzień, jedźcie")... a na Orlenie w Stęszewie kolejną dwójkę. Leje, wieje głównie w twarz... stajemy tylko na siku, choć Hipek potem przyznaje się, że on jednak zjadłby coś więcej niż batonika. Zaraz po starcie praktycznie dochodzimy kolejną dwójkę, z nimi pojedziemy spory kawałek razem. 

Najtrudniejsze warunki to trasa do Śremu. Leje koszmarnie, droga zalana jest wodą, wieje w twarz, a że spod kół wali jak z węża... to trzymam się kilka metrów za prowadzącym (w międzyczasie doszliśmy kolejną dwójkę, a jedna osoba nas opuściła, skracając drogę do Kórnika) i specjalnego zysku z jazdy w grupie nie ma. Przez Śrem przemykamy już po zmroku, te ichnie ścieżki rowerowe to prawdziwa mordęga dla kolarza. Wyjeżdżamy na Zbrudzewo i potem już tylko dziury za Czmońcem i jesteśmy w domu. Znaczy na mecie.

Okazuje się jednak, że najgorsza nawierzchnia na trasie (to już moja gmina, choć droga powiatowa) została WY-MIE-NIO-NA! Równiutki jak stół asfalt, po którym mkniemy powyżej 30 km... bo na tych ostatnich dwudziestu pięciu wreszcie zaczęło wiać nam w plecy. Wjeżdżamy do Bnina i jak przystało na nasze kórnickie imprezy rowerowe - kończymy je lansem po Promenadzie Wisławy Szymborskiej. Jest kilka minut po 18, mijam jej pomnik, stojący przy ławeczce z kotem nieświadomy, że Jej wiersz "Nienawiść" stanie się wkrótce cholernie aktualny tego wieczoru. 

Aha. Ruszaliśmy bez deszczu i gdy przejeżdżamy przez Kórnik - też już nie pada. Ot, przygoda, fantazja... A potem Oaza, medale, długie rozmowy i ... światełko do nieba. 

Wynik akcji to 6,8 zł zebranych pieniędzy. Przy ubiegłorocznych 4 tys. to zdecydowana poprawa. SIEMA!

Fotki: Fanky. Więcej zdjęć (a wkrótce pewnie i filmik) na profilu KBR na FB.