Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi elizium z miasteczka Kórnik. Mam przejechane 50944.69 kilometrów w tym 3241.25 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 24.44 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 190219 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy elizium.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2018

Dystans całkowity:1330.36 km (w terenie 22.50 km; 1.69%)
Czas w ruchu:50:48
Średnia prędkość:26.19 km/h
Maksymalna prędkość:62.00 km/h
Suma podjazdów:6749 m
Suma kalorii:26805 kcal
Liczba aktywności:17
Średnio na aktywność:78.26 km i 2h 59m
Więcej statystyk
  • DST 11.53km
  • Czas 00:45
  • VAVG 15.37km/h
  • Sprzęt Zethos
  • Aktywność Jazda na rowerze

Skoro majówka...

Poniedziałek, 30 kwietnia 2018 · dodano: 08.05.2018 | Komentarze 0

... to znowu na lody z córcią.




  • DST 66.33km
  • Czas 02:12
  • VAVG 30.15km/h
  • VMAX 49.00km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Kalorie 1337kcal
  • Podjazdy 281m
  • Sprzęt Rossi
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dolina Warty, czyli jedna górka, dwa promy, kilka pałaców i zabytkowych kościołów...

Niedziela, 29 kwietnia 2018 · dodano: 08.05.2018 | Komentarze 1

... czyli takie jedno urocze popołudnie sponsorowane przez Klasykę w Niedzielny Poranek. Mimo, iż to popołudnie, ale nie bądźmy drobiazgowi...

Szczerze powiedziawszy jest to jeden z piękniejszych terenów, które w naszej części Wielkopolski nadają się na rower. Widokowo - nawet z pozycji szosówki jest tam urokliwie. Co kawałek ładne, zabytkowe miasteczko, pałacyk albo kościółek, wszystko naznaczone historią i tą dalszą, i tą bliższą.

Miałem dziś niespełna trzygodzinną przerwę na rower, wynikającą z zaproszenia córki na urodziny w Czarnym Piątkowie. Mogłem oczywiście spędzić ten czas z innymi rodzicami zażerając się kiełbasą z grilla... ale jakoś mi się to nie konweniowało z taką piękną niedzielną pogodą.

Większość tras miałem już wcześniej objechanych, nie musiałem więc nawet kreślić specjalnego śladu wycieczki, wystarczyło dostarczyć córkę na plac zabaw, wsiąść na rower i pojechać.

Miłosław, pierwszy pałac Mielżyńskich na mojej trasie przemykam z założeniem, że fotkę zrobię na powrocie. Co prawda... może to być wówczas problem, jak nie załapię się na drugi prom (bo znam godziny działania tylko Pogorzelicy, zaś tego w Orzechowie zapomniałem sprawdzić planując wycieczkę), ale... najwyżej będzie trzeba ostatnie km cisnąć na maxa. W każdym bądź razie wyjeżdżam dziurawą szosą na Pyzdry i przez dłuższą chwilę korci mnie, by pojechać do tego niezwykle zasłużonego w historii Królestwa Polskiego miasteczka. Ale rozsądek przeważa - musiałbym wtedy prawie całą wycieczkę jechać na maxa... a to, delikatnie mówiąc... nie bardzo mi się uśmiecha.

Skręcam więc w stronę Nowej Wsi Podgórnej i dojeżdżam do promu akurat, gdy cumuje on na południowym brzegu Warty. Trochę więc trwa, zanim powróci na mój brzeg, ale... aż tak mi się nie śpieszy. Wreszcie - płyniemy, a ja podpytuję obsługę o godziny działania pobliskiej przeprawy w Orzechowie. Do 16... zatem nie ma parcia, mogę sobie spokojnie krążyć po okolicy, wrócę akurat, by odebrać córcię.

Zaraz za przeprawą - pierwszy przystanek, bo położony na łęgach kościółek w Pogorzelicy zawsze domaga się uwagi. Szczęśliwie nie słychać z żadnej strony odgłosów cywilizacji, toteż znad łąk niesie się śpiew ptaków i zapach skoszonej trawy. Droga na wałach nęci że hej... oj, pojechałbym sobie w teren tutaj, bo trasy offowe w Dolinie Warty są jeszcze przyjemniejsze, niż te, które będę śmigał szosą. Robię foty, najpierw wspomnianej świątyni, potem skrytego za drzewami mostku i ruszam do Śmiełowa.

Mieszczący muzeum mickiewiczowskie stary, klasycystyczny pałac Gorzeńskich jest jednym z trzech miejsc, na których odcisnął swe piętno okres napoleoński, a które odwiedzę dziś. Przystaję dosłownie na moment, by zrobić pamiątkowe zdjęcie, ale.. i tak jest mi niezwykle miło porozkoszować się wyjątkowością tego miejsca. W przeciwieństwie do mojego Kórnika Śmiełów... to oaza spokoju i ciszy. Na pobliskim parkingu przycupnęło ledwie pięć samochodów, a w pałacowym parku... nie ma nikogo. Zadziwiające.. siedzę sobie chwilę na murku, słuchając nokturnu cis-moll... Janusz Olejniczak na fortepianie i Tomasz Strahl na wiolonczeli nie pozwalają tak ot, wyjść i pojechać w dal. Dopiero gdy milkną ostatnie nuty... na pobliskim parkingu trzaskają drzwi auta - znak, że chwila zadumy się skończyła. I czas mknąć dalej. Na jedyną tego dnia górkę...

Decyduję się ją machnąć twardo, z blatu i ... no trochę mnie to męczy. Ale nie zmęczenie, a tłok, bo akurat na punkcie widokowym zatrzymało się kilka motocykli, powodują, że nie staję w miejscu, które w sumie powinienem uwiecznić (po raz kolejny z rzędu). Zjeżdżam długim, przyjemnym zjazdem do Żerkowa, a tam skręcam od razu w prawo i.. wreszcie zaczynam, po prawie 30 km jechać z wiatrem. Samo się kręci...

W słuchawkach II koncert f-moll, Rafał Blechacz z towarzyszeniem Royal Concertgebouw Orchestra pod Jerzym Semkowem... ech, aż chce się jechać. Nawet gdy nawracam pod wiatr w stronę Dębna ... zaiste, samo się kręci. Wjeżdżam do wsi, przystaję przy świeżo odremontowanym gotyckim kościółku. Wejść do środka nie idzie, ale to i tak odmiana względem moich wcześniejszych wizyt w tym miejscu. Od kilku lat ciągle wokół świątyni (albo klasycystycznej dzwonnicy, swoją drogą ciekawe jest to zderzenie stylów) stały jakieś rusztowania. Tym razem jest pusto i co tu dużo klawiaturzyć - warto było tędy jechać. Robię foty, wyjeżdżam ze wsi i jeszcze raz przystaję nad Wartą, na tamtejszych wałach. Widok, pozbawiony znaków współczesności może przenieść obserwatora o kilka wieków wstecz. Nie potrzeba do tego zbyt wielkiej wyobraźni.

Zjeżdżam nad Wartę, do przeprawy... zrobiło się ciepło i na drogi wychynęli też motocykliści. Pierdząc więc tymi swoimi potworami skutecznie przywracają mnie do rzeczywistości. Nad rzeką zresztą obsługa promu uznała, że cisza, tudzież śpiew ptaków, ewentualnie plusk wody to nuda i z pobliskiego auta pobrzmiewa odpalony na maksa muzyczny zgiełk współczesności. Przebijają się nawet przez delikatnie pobrzmiewające preludia chopinowskie, które akurat zagrały w moich słuchawkach. Mam więc sporą motywację, by zniknąć stamtąd najszybciej jak się da...

Trochę wieje, ale kończy się druga godzina mojej jazdy, wkrótce będę musiał wracać. Jadę więc w stronę Miłosławia, przystaję przy pałacu (zgodnie z założeniami z początku jazdy), robię fotki, po czym przez miłosławski rynek śmigam do Winnej Góry. Dziedzina starego masona to ostatni z punktów wycieczki, ale... zanim tam dojadę dróżnik opuszcza szlabany, pociąg przejeżdża, a potem stoimy... z 10 minut i nic się nie dzieje. Gdy coraz bardziej nerwowi kierowcy zaczynają trąbić... szlabany, ot, po prostu podnoszą się... dlaczego tyle czekaliśmy? Może ktoś musiał dokończyć obiad?

Mimo zwłoki czasowej w Winnej Górzeprzystaję przy pałacu gen. Jana Henryka Dąbrowskiego. Tradycyjnie brama jest zamknięta, wokół żywej duszy. Podobno mają go otworzyć dla zwiedzających... zobaczymy. Jeszcze tylko kilka km, jazda wśród typowo wielkopolskich widoków: kwitnące o tej porze roku rzepaki przypominają, że jest już prawie maj. Wyjątkowo... ciepły maj...

Do agro, gdzie córka wraz z koleżankami i kolegami świętuje urodziny zjeżdżam 20 minut przez czasem. Akurat, by się ochędożyć, spakować rower i ... wracać do domu. Bajkowa niedziela...


Kategoria przejażdżki


  • DST 13.63km
  • Czas 00:50
  • VAVG 16.36km/h
  • Sprzęt Zethos
  • Aktywność Jazda na rowerze

Lody z córcią

Sobota, 28 kwietnia 2018 · dodano: 08.05.2018 | Komentarze 0




  • DST 509.10km
  • Teren 1.50km
  • Czas 20:17
  • VAVG 25.10km/h
  • VMAX 62.00km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Kalorie 10014kcal
  • Podjazdy 4021m
  • Sprzęt Rossi
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kaszubska W(y)prawka 2.0

Sobota, 21 kwietnia 2018 · dodano: 23.04.2018 | Komentarze 3

Cóż, kolejny... choć nie, bo WOŚP to jednak nie był ultra (mimo warunków); zatem pierwszy ultramaraton w 2018 roku zrobiony. Kaszubska W(y)prawka 2.0. Czemu taka nazwa? Ano, bo trzy lata temu, gdy zaczynałem swoją przygodę z długimi dystansami, miałem za sobą jedną ponad trzystukilometrową trasę (I Maratonu Podróżnika, edycji 2014... ależ ten czas leci) i przygotowywałem się do tej niezwykle trudnej (dla mnie) trasy po górach, czyli II Maratonu Podróżnika. Pierwszym i głównym etapem sprawdzającym miała być trasa po Kaszubach, nazwana wprawką albo wyprawką (jak kto woli, względem mnie obie nazwy pasowały, jechałem sobie wtedy crossem, z lustrzanką w sakwie i zamierzałem obalić dystans 500 km). Wówczas jednak skończyło się dość szybko, bo mniej więcej po stukilkudziesięciu kilometrach kaszubskie podjazdy uzupełnione moją kiepską kondycją i nieprzyjemnymi warunkami obrodziły skurczami w nodze na tyle silnymi, że zmuszony byłem skrócić ówczesną trasę do dystansu 334 km. Ta "porażka" pokazała mi wtedy, że na MP nie jestem jeszcze gotowy... i miało się to potwierdzić w słynnym locie z Makowskiej. No, ale to już zupełnie inna historia.

Zatem: na Kaszuby musiałem się wybrać choćby dla "policzenia się" z tamtym rejonem. No i z paru innych względów, ale o nich za chwilę.

Wyjechaliśmy w pięciu: Raps, CRL, Oracz, Grzesiek i ja. Raps i CRL, wiadomo, inna liga, Oracz i Grzesiek z motywacją i planami, które właściwie przesądziły o tym starcie. Obaj chcieli zrobić kwalifikację do tegorocznego Bałtyk - Bieszczady Tour. Miał jeszcze z nami jechać Kuba, ale choroba skutecznie pokrzyżowała mu plany. Zatem: w pięciu, prawie w samo południe ruszamy z Kórnika. A że jakoś nikt specjalnie nie przemyślał drogi do Izbicy (gdzie mieściła się baza maratonu), to zawierzyliśmy nawigacji. I jechaliśmy... hm, no cóż, odrobinę za długo. I tak, wliczając zakupy i obiad... zameldowaliśmy się w bazie około 18. Część towarzystwa już była, m.in. Olo rozdający napoje energetyczne (smaczne) i numery startowe wyprodukowane przez Żarłoczną Nornicę (pytałem Ola, czy one psują rower, ale nie odpowiedział, tylko się złowieszczo uśmiechnął). Podpisaliśmy listę startową i oświadczenia i dalej, szykować rowery, bo ekipa już powoli kierowała się w stronę polanki ogniskowej.

Gdy tam zaszedłem, smażenie kiełbasek trwało już na całego. Mniej więcej w tym samym czasie przyjechał Maciek... najpierw zwrócił uwagę zebranych tym, że wjechał autem zupełnie bezgłośnie, po czym zaparkował tak, jakby zamierzał urwać sobie zderzak z przodu auta. Możecie sobie wyobrazić: dwudziestu faceta, gapiących się w jego kierunku, każdy z piwem w ręku... wymiana zdań nie nadaje się do rozpowszechniania ;) Koniec końców jednak Alois niczego nie urwał, ani nie przytarł (chyba) w tym swoim kosmicznym aucie, a po dłuższej chwili pojawił się wśród nas i w takim składzie siedzieliśmy długo do północy. A niektórzy i dłużej...
Pomny na to, że jednak rano trzeba wstać i spać się nie będzie przez całą kolejną noc... polazłem do wyrka i ja. Przyłożyłem głowę do poduszki i trochę się pomęczyłem, zanim zasnąłem.

Rankiem obudził mnie Faja. Znaczy w sumie jego budzik. Gdy zobaczyłem, że to nieludzko wczesna pora (wg mojego planu miałem jeszcze pół godziny leżakowania) postanowiłem jeszcze nie wyłazić spod kołdry. Brak zasięgu w telefonie skutecznie wykluczał surfowanie po internetach, ale oczy raz otwarte nie chciały się jednak zamknąć. Wychynąłem w końcu, wyszedłem na zewnątrz i... od razu dotarło do mnie, że decyzja o schowaniu się pod pierzyną była zdecydowanie słuszna. Ktoś... znowu zepsuł pogodę. W piątkowy wieczór było przyjemnie, ciepło i prawie bezwietrznie, w sobotę nad ranem wiało już jak diabli, było zimno i brakowało tylko deszczu. Albo nawet śniegu... Wszystkie czynności organizacyjne wykonały się w tym zimnie niezwykle szybko, nawet herbata wystygła mi na odcinku 50 metrów, więc gdy Olo ogłosił odprawę... już czekałem w gotowości. Ale Panu Organizatoru też chyba było zimno, bo zwołał nas na 7.30, a po dziesięciu minutach kazał się rozejść i znaleźć sobie zajęcie do ósmej. Nikt nie sarkał jednak, każdy pamiętał zdaje się, że ręka Ola sięga daleko i może Ci popsuć rower nawet na odległość...

Punkt "Ósma" na starcie byli już wszyscy. Gdy padło hasło start.. nie zdążyłem nawet Rapsowi krzyknąć "do rana"... gdy wyjechaliśmy z bazy, i skręciliśmy na asfaltową drogę wiodącą ze wsi do Główczyc... po koksach nie było ani śladu.

My jednak ruszamy spokojnie. Oracz, Grzesiek, Faja, Artur i Robert z TBT Poznań, no i ja. Mamy zamiar przejechać trasę wspólnie, plan jest dość konkretny i trzymanie się go spowoduje, że powinniśmy zameldować się na mecie po około 24h. Przed Główczycami niespodzianka - dochodzimy CRL-a. Krzyśkowi spadła lampka, koksy mu się urwały i ... postanawia dołączyć do nas. Super, mocny i potrafiący jeździć zawodnik zawsze w cenie. Niestety też, już na samym początku do ekipy dokleja się nam kilka dodatkowych osób i to trochę jednak psuje plany. Jedziemy jakoś tak chaotycznie przez 15 km, po czym delikatnie, acz stanowczo zwracam uwagę, że nie ma wożenia się. Jedziemy parami, wychodzimy na zmiany co kilometr i pilnujemy spokojnego tempa 30-32. Trochę to działa, ale nie za bardzo. Kiepsko niektórym idzie zrozumienie, jak robimy zmiany jadąc w parach, inni znowu wychodzą na zmianę i zwalniają do 25... W Lęborku zjeżdżamy na stację, licząc na to, że ktoś pojedzie dalej sam... niestety, cała ekipa staje z nami. Zdejmujemy długie rękawy (choć patrząc na moją opaleniznę dzień później... to był błąd) i wkrótce startujemy. Zaraz na lęborskim podjeździe widzimy grupkę kolarzy... jak nic to Olo, Turysta i Skrzysie.k, wiszą przed nami o jakieś 2 do 5 minut... ostatecznie do kolejnego przystanku na około setnym km nie dochodzimy ich, ale... stają pod sklepem jak i my. Jak ja im wtedy zazdrościłem, że za chwilę zrobią nawrotkę i pojadą jeszcze tylko 200 km do bazy. Ech...

Nasz postój pod sklepem wykorzystuje CRL, który i tak długo wytrzymał tę naszą lajtową jazdę. Rusza dalej, by (czego dowiem się za kolejne 100 km) dogonić Rapsa i dalej jechać z nim. W tym okrojonym składzie startujemy 2 minuty po trzysetkowiczach i dzięki temu zyskujemy szansę na kilka zdjęć, które w miejscu rozchodzenia się tras 300 i 500 km robi nam Skrzysiek. Dalej śmigamy już sami. Stałe góra - dół, góra - dół, naprzemiennie po dobrych i niedobrych asfaltach, z wiatrem to w plecy, to w twarz... na dwusetnym km lądujemy z 15 minutowym zapasem względem planu. Tu jednak postój wydłuża się, bo Mikołaj zaczyna narzekać na ból w kolanie i kombinuje: a to mostek, a to siodło, a to bloki... a to ketonal. Nie jest dobrze.

Widzę to na punkcie obiadowym na 235 km. Restauracja... cóż, gdybym o niej nie wiedział od CRL-a, to bym tam nigdy nie stanął. Tak po prawdzie, to nawet wiedząc o niej, musiałem do Krzycha dzwonić, by potwierdzić miejsce. Ale... warto było. Jedzenie bardzo smaczne, tanie, świeże... choć ciut długo czekaliśmy na podanie. Przynajmniej Oracz mógł odpocząć, nasmarować się specyfikami i poprawić to, co chyba już się nie dało poprawić.

Od tego momentu trasa lekko wypłaszczyła się. Niestety... odwrócił się też wiatr i praktycznie miał nam teraz aż do końca dmuchać w twarz. Dalej próbujemy naszej koślawej jazdy na zmiany, w końcu za którymś razem rezygnuję i zwalniam zamierzając zostawić tę niezdyscyplinowaną grupę. Nic to nie daje, czekają na mnie i do kolejnego punktu jedziemy wspólnie. Na Orlenie w Egiertowie Oracz podejmuje decyzję, że jedzie dalej, więc proponuję uczestnikom wycieczki, by jechali dalej nie oglądając się na nas. Nie chcą tego robić, nawet najmocniejszy w grupie (nie kojarzę ksywy, ale to u mnie normalka, prawda?) jakoś nie potrafi się od nas oderwać. W Egiertowie spotykamy też Aloisa.. aż jestem zaskoczony, bo myślałem, że Maciek jest dużo dalej. Chwilę gadamy, w końcu trzeba ruszać. Jest zimno jak cholera: mam na sobie już wszystkie rzeczy, które zabrałem na maraton, dodatkowo wtykam sobie pomiędzy koszulkę a bluzę duży materiałowy worek, w którym miałem wcześniej rzeczy na noc. Nie pomaga za bardzo. Na ręce (zapomniałem zabrać zimowych!!) zakładam kupione na stacji rękawiczki ogrodowe, a na nie rowerowe żelówki. I dobrze, ręce przestają marznąć. Ruszamy... ale po kilku km orientuję się, że TBT nam znikło. Zostali na stacji i ... potem okaże się, że już do końca pojadą sami. My jedziemy dość asekuracyjnie: Oracz to mówi, że jest ok, to narzeka na kolano... grupa jednak trzyma się razem. W końcu docieramy do Wejherowa... z przyjemnością zaliczam zjazd, na którym wydawało mi się, że trzy lata temu obaj z Rapsem zmordowaliśmy się niemiłosiernie. To wręcz inna epoka. Ciekawe, że Paweł, naparzając do mety spojrzał na tę kłodę drzewa, która dalej tam leży, w połowie podjazdu, a na której zalegaliśmy ledwo zipiąc... Wydawało mi się, bo po analizie trasy wyszło, że jednak wjeżdżaliśmy do Wejherowa inaczej niż poprzednio z niego wyjeżdżaliśmy. Podobne te górki jak dwie krople..

W Wejherowie... tak, dobrze myślicie. Kolejna przerwa. Faja upiera się, że zna do stacji BP drogę "techniczną". No znał. Dlatego mam w opisie maratonu ponad kilometr "terenem". By było ciekawiej... droga techniczna wiedzie wzdłuż torów, i ostatecznie... kończy się nam w czarnej d... no w ciemnym zaułku. bierzemy więc rowery na ramię, przechodzimy 3 metry po torach, wychodzimy z drugiej strony stróżówki, z której, z wysokości łypie na nas dość zaskoczony dróżnik... jest asfalt. Jest stacja. I jest żałosny okrzyk naszego grupowego kamerzysty: "piiiiip...szkoda, że tego nie nagrałem!!!". Rozgrzewamy się herbatą i kawą, każdy coś tam jeszcze wcina i po 20 min ruszamy dalej. Już raczej nie zdążymy zrobić trasy w 24h, zwłaszcza, że Oraczowi znowu odzywa się kolano, a ja, no cóż... zabrałem na maraton rower, w którym zepsułem śrubę do regulacji siodła. Więc gdy na jakiejś dziurze podskakuję i opadam na siodełko, ustawia się mi ono jak rampa startowa na brytyjskich lotniskowcach klasy Invincible. Nie mogę go poprawić i na skutek nie będzie trzeba długo czekać. Ostatnie 130 km przejadę praktycznie na stojąco... Co ja mówiłem o psuciu rowerów na odległość?
Odcinek do Pucka to przejazd malowniczymi ścieżkami Puszczy Darżlubskiej. Tzn. byłyby one malownicze, gdyby nie to, że jedziemy przez puszczę w nocy. Poza światłem lampek rowerowych nic specjalnego zatem nie widać, jedynie tu i ówdzie pojawiają się przycupnięte kształty rzeźb rzucając między drzewa jeszcze bardziej dziwaczne cienie. Ma to oczywiście swój urok, jednak najważniejsza zaleta całej tej trasy to... las. Las zasłaniający nas od wiatru. Gdy z niego wyjeżdżamy... ślad kieruje nam na wschód, do Pucka, a co za tym idzie mkniemy ostro, czując podmuchy wichru na plecach.

Puck to miał być ostatni przystanek, ale... decyduję nie stawać. Jedzenie i picie na ostatnie 100 km mamy, nie ma co marnować czasu. Jak będzie trzeba odpocząć, to się stanie, póki co - jedziemy. I tu też, zaraz za Puckiem ostatecznie rozpada się grupa. Najpierw znika kolega - kamerzysta, na mecie okaże się, że będzie ostatnim, który zmieścił się poniżej 24h. Potem znika Faja. Byłem przekonany, że zjechał na stację, ale on... też nam odjechał. A potem, znikają pojedynczo lub parami kolejni uczestnicy, aż w końcu zostaje tylko KBR. Jeszcze u stóp Żarnowca zjeżdżamy się z kilkoma osobami, ale gdy zaczyna się podjazd, ekipa nam odjeżdża. Powoli, bez ryzyka kontuzji gramolę się na górę (co mnie podkusiło, by jechać na ten maraton z moją kasetą "na Wielkopolskę"?). Szkoda, że muszę robić go na stojąco, bo trochę wypala mi to mięśnie. Siedzieć na tej mojej skoczni się jednak nie da - po zaliczeniu górki zjeżdżam do Gniewina i tam czekam na Oracza i Grześka. Którzy pojawiają się po dłuższej chwili.

Od tego momentu trasa przypomina jazdę na raty. To jedziemy jakoś normalnie (czyt. 23-25 km/h), to zwalniamy do 20. Są odcinki, że wiszę przed chłopakami kilkaset metrów. Na około 50 km przed metą przystajemy na moment, by coś zjeść, a potem jeszcze raz... oszukać mózg, bo w końcu łapię zamulacza i muszę się choć na pięć minut położyć na ławeczce. Odpływam i zrywam się po... 3 minutach - jak zwykle pomogło. Kilometry ubywają, ale nie tak, jakbym tego chciał. Chłopaki jednak dzielnie walczą i tak jedziemy sobie aż do Główczyc. Napisałbym, że nudno, ale... nie napiszę. Zwłaszcza za Pobłociem. Nawierzchnia tamtejszej drogi to koszmar. Wspominałem, że jadę na stojąco od kilkudziesięciu km? Teraz dodatkowo od tych dziur w jezdni zaczynają drętwieć mi dłonie.
Przypominam sobie Hipka, jak klął w trakcie MRDP na kaszubskie trasy i muszę mu to oddać: miał rację! Gdy więc wreszcie docieram do Główczyc, to za miejscowością, tam gdzie z drogi otwiera się ładna panorama na miasteczko (zwłaszcza na neogotycki kościółek Puttkamerów) przystaję, by dać odpocząć rękom, no i czekam na chłopaków, by zrobić im kilka pamiątkowych fotek. Tym samym tracę szansę na dogonienie Aloisa, który - jak się okaże na mecie - dotrze na miejsce 2 minuty przede mną. Zjeżdżamy się i zaraz ruszam do Izbicy, by wjechać na metę przed chłopakami i uwiecznić ich sukces na pamiątkowej fotce.

Czas brutto 24h 50 min. Trochę powyżej zakładanego, ale jak tę ilość przewyższeń - całkiem znośnie. W nocy zmarzłem niemiłosiernie na tej trasie, za dnia w sobotę lekko przypaliłem sobie rączki. Sił nie brakowało ani przez moment, rower spisał się znakomicie, a siodło, cóż... na kolejny maraton zabieram sprawdzone siodełko, na którym jechałem wszystkie ultra od czasu BBT. Po co zmieniać coś, co dotąd działało? Poza tym - lampka nowa - miodzio. Cała noc świecenia na środkowej opcji i półtorej diody jeszcze w zapasie. Powerbank 20kmAh też się sprawdził - 25h ładowania i zostały dwie kreski z czterech, a podładowywałem też główny telefon o 20%.

Dobry maraton. Czy tam wrócę? Raczej nie na trasę 500 km... a dla towarzystwa :)


Kategoria KBR, ultra


  • DST 43.12km
  • Czas 01:24
  • VAVG 30.80km/h
  • VMAX 43.00km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Kalorie 919kcal
  • Podjazdy 127m
  • Sprzęt Rossi
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ostatki...

Czwartek, 19 kwietnia 2018 · dodano: 19.04.2018 | Komentarze 0

... przed maratonem kaszubskim. Miało być krótko, było. Miało być niedaleko od domu. Było. Miało być na spokojnie... wyszło jak zawsze. Choć właściwie rzec ujmując... jakoś tak samo się ujechało ten kawałek...


Kategoria KBR


  • DST 38.45km
  • Czas 01:17
  • VAVG 29.96km/h
  • VMAX 42.00km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Kalorie 775kcal
  • Podjazdy 112m
  • Sprzęt Rossi
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wokół komina z Grzegorzem

Środa, 18 kwietnia 2018 · dodano: 19.04.2018 | Komentarze 0

Mieliśmy z Pudlem jechać we wtorek, ale za późno odebrał wiadomość. To pojechaliśmy następnego dnia. Tak, żeby pogadać...


Kategoria przejażdżki


  • DST 47.17km
  • Czas 01:35
  • VAVG 29.79km/h
  • VMAX 45.00km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Kalorie 935kcal
  • Podjazdy 140m
  • Sprzęt Rossi
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bez spiny...

Wtorek, 17 kwietnia 2018 · dodano: 19.04.2018 | Komentarze 3

... bo W(y)prawka Kaszubska już w najbliższy weekend, więc nie ma co żyłować sił. Nikt nie chciał jechać, to się sam pokulałem po okolicy...


Kategoria przejażdżki


  • DST 50.45km
  • Czas 01:32
  • VAVG 32.90km/h
  • VMAX 46.00km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Kalorie 1150kcal
  • Podjazdy 159m
  • Sprzęt Rossi
  • Aktywność Jazda na rowerze

Odrobina koniny z wieczora

Niedziela, 15 kwietnia 2018 · dodano: 19.04.2018 | Komentarze 0

Co tu dużo klawiaturzyć - jechało się zupełnie rekreacyjnie przed południem, to pod wieczór naszła nas ochota lekko pocisnąć. I to właściwie tyle na temat.


Kategoria KBR, trening


  • DST 29.80km
  • Teren 6.00km
  • Czas 02:35
  • VAVG 11.54km/h
  • VMAX 38.00km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Kalorie 806kcal
  • Podjazdy 124m
  • Sprzęt Zethos
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zakręć koło, koło Czmońca

Niedziela, 15 kwietnia 2018 · dodano: 19.04.2018 | Komentarze 1

Nasza impreza organizowana trzeci rok z rzędu, na rozpoczęcie sezonu rowerowego. Finansowana ze środków Budżetu Obywatelskiego Gminy Kórnik (no, zgłosiło się taki projekt i wygraliśmy głosowanie ;) )

Tradycyjnie, jak to w kwietniu - nie byliśmy pewni pogody. Rok temu było zimno i wietrznie, a na tegoroczny rajd prognozy zapowiadały się wyśmienicie. Zapisy ogłosiliśmy w pierwszy dzień wiosny i wkrótce trzeba było zamknąć listę, bo zapisało się ponad 100 osób i prawie 40 dzieciaków. A im bliżej daty rajdu, tym bardziej było pewne, że tym razem pogoda dopisze. I zjawią się wszyscy, którzy zgłosili akces.

Jednak widok rowerzystów na bnińskim rynku przekroczył nasze oczekiwania: wstępnie podliczyliśmy obecnych na około 180 osób!! Zrobiło to wrażenie na wszystkich, nawet burmistrz, który po raz pierwszy wybrał się na naszą imprezę rodzinną (rowerem, żeby nie było) był zaskoczony tak dużą frekwencją. Tradycyjnie poczekaliśmy, aż z pobliskiego kościoła wyjdą napełnieni miłosierdziem wierni... i wypuściliśmy ich spod kościoła tak, aby nie wzbudzać ich niechęci. Niech jadą, po co mają znad kierownicy okazywać nam miłość bliźniego pięściami...

Do Radzewa jedziemy zwartą grupą, w towarzystwie straży miejskiej i straży pożarnej. Zjeżdżamy nad Wartę przy znaku ścieżki bobrowej i natychmiast grupa rozciąga się na całej długości. Zwłaszcza młodsze dzieci mają problem z jazdą po tym wymagającym terenie. Zostaję z najsłabszymi i gdy w końcu docieramy pod wieżę widokową, pałaszowanie drożdżówek i podziwianie widoków trwa już w najlepsze. W oddali, zupełnie nic sobie nie robiąc z naszej dość licznej hałastry, spacerują żurawie, bociany też właściwie udają, że nas nie zauważyły. Jedynie sarny, które nagle wybiegły z pobliskich mokradeł zdecydowały się jednak zawrócić w las. I jedynie bobry mają wszystko w pompie - nie zaszczyciły nas nawet pluśnięciem ogona.

Docieramy na punkt piknikowy, gdzie czeka poczęstunek dla wszystkich, a dla dzieciaków dodatkowo jeszcze dmuchany zamek i wata cukrowa. Jak szaleć, to szaleć.

Zbliżający się powoli powrót powoduje konieczność podjęcia decyzji. Ostatecznie - decydujemy się jednak nie jechać lasami i polami do Kórnika, tylko skorzystać z częściowo przejechanej już trasy asfaltowej. I tak trochę ludków podmęczy wiatr, więc lekko nie będzie, a patrząc na trudności, jakie sprawiły wielu osobom te kawałki terenu, które jechaliśmy - nie ma co ryzykować. Koniec końców, mimo obaw okazuje się to jednak dobrą decyzją. Wracamy do Bnina po godzinie jazdy i wszyscy z zadowoleniem rozjeżdżają się do domów. Albo gdzie tam sobie chcą...

Piękna, przyjemna niedziela. Najlepszy nasz rajd. 




  • DST 28.08km
  • Teren 15.00km
  • Czas 01:29
  • VAVG 18.93km/h
  • VMAX 34.00km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Kalorie 753kcal
  • Podjazdy 142m
  • Sprzęt Zethos
  • Aktywność Jazda na rowerze

Objazd trasy rajdu

Sobota, 14 kwietnia 2018 · dodano: 19.04.2018 | Komentarze 0

W niedzielę 15 kwietnia 2018 KBR organizuje pierwszy rodzinny rajd rowerowy. Wg planów ma być piękna pogoda, zapisało nam się ponad 140 osób, jedziemy nad Wartę do Czmońca... impreza - jeśli prognozy się sprawdzą - będzie... no właśnie... oby się udała.

I właśnie - by się udała - pojechaliśmy małą ekipą (Agata, Szczepan, Norbi i ja) sprawdzić wytyczoną trasę. Pierwsze parę km po asfalcie - luzik, ale gdy tylko zjechaliśmy na gruntówkę za Radzewem - zonk. Piach, mimo i próbowano go przewalcować - skutecznie uniemożliwiał jazdę na węższych oponach, więc chcąc nie chcąc - musieliśmy dokonać pierwszej korekty. 

Za Trzykolnymi Młynami jednak już nie było zmiłuj - nie da się jechać po asfalcie i dojechać nad Wartę, więc siłą rzeczy będziemy musieli tamtędy jechać. Pierwotnie zaplanowana trasa niejako natychmiast się skreśliła: piach, sporo wystających (nawet ze 30 cm) nad ziemię korzeni powoduje, że jechać tamtędy nie możemy. Dzieci i osoby mniej zaawansowane rowerowo będą mieli problem. Nawrotka... i jedziemy do wieży widokowej łąkami. Też nie jest łatwo, ale jakby lepiej. Chyba ludzie dadzą radę. 

Spod wieży powrót do Czmońca, a potem drogami leśnymi do Czmonia. Nawierzchnie dość wymagające, ale da się jechać. Jednak apogeum jest w lesie przy Czmońskich Górach. Najpierw musimy rezygnować z pierwotnie wybranej drogi: woda stoi na 3/4 jej szerokości, a i to, co wygląda na suche lekko zapada się pod kołem roweru. Alternatywnie możemy jechać przez wzniesienia, ale... tu pewnie skończy się prowadzeniem rowerów przez uczestników rajdu. Koniec trasy też nie zachęca - mimo, iż utwardzono część drogi, to pozostałe fragmenty, na których nie ma szutru... zdominował piach. Niby to tylko 100-150 metrów ewentualnego prowadzenia rowerów (no nie dla nas, ale dla naszych niedzielnych rowerzystów z rajdu)... jednak ten odcinek budzi poważne wątpliwości. Wątpliwości, które jakoś będzie trzeba rozwiać jutro. Ale... to już inna opowieść.

Wracamy do Bnina, rozjeżdżamy się z Norbim.


Kategoria KBR, teren