Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi elizium z miasteczka Kórnik. Mam przejechane 50944.69 kilometrów w tym 3241.25 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 24.44 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 190219 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy elizium.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Listopad, 2016

Dystans całkowity:1013.20 km (w terenie 168.00 km; 16.58%)
Czas w ruchu:41:15
Średnia prędkość:24.56 km/h
Maksymalna prędkość:47.50 km/h
Suma podjazdów:3782 m
Suma kalorii:23596 kcal
Liczba aktywności:17
Średnio na aktywność:59.60 km i 2h 25m
Więcej statystyk
  • DST 62.90km
  • Czas 02:15
  • VAVG 27.96km/h
  • VMAX 38.90km/h
  • Temperatura 0.6°C
  • Kalorie 1262kcal
  • Podjazdy 120m
  • Sprzęt Rossi
  • Aktywność Jazda na rowerze

Superksiężyc, superzimno

Niedziela, 13 listopada 2016 · dodano: 14.11.2016 | Komentarze 0

Zupełnie nie chciało mi się rano wstawać na rower, toteż pojechałem po obiedzie. Wracałem już po zmroku i zrobiło się paskudnie zimno. Brrr... jak na tę porę roku.


Kategoria przejażdżki


  • DST 152.30km
  • Teren 38.00km
  • Czas 07:22
  • VAVG 20.67km/h
  • VMAX 39.00km/h
  • Temperatura 2.0°C
  • Kalorie 4166kcal
  • Podjazdy 876m
  • Sprzęt Zethos
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jesienna Dolina Baryczy

Piątek, 11 listopada 2016 · dodano: 12.11.2016 | Komentarze 2

Z KBR-em. Bez napinki. Opis, fotki, filmiki... edit: dobra, naskrobało się, choć będzie długo, ostrzegam. Zatem... było to tak

11 listopada to w Poznaniu jakby podwójne święto. Że Niepodległej, to wiadomo, ale przy okazji Poznaniaki muszą przecież znaleźć jeszcze pretekst do zrobienia biznesu. Więc obchodzą imieniny ulicy (można wywracać oczami), sprzedają i zażerają się od razu rogalami z makiem (można wywracać oczami ponownie albo ślinić się - wg preferencji i uznania). Tymi rogalami zażera się "poznań & okolice" zresztą tak z tydzień "przed", więc 11-stego wszyscy już mają dość i tylko myślą, jakby się tych zbędnych kalorii pozbyć. 

W sukurs przychodzi wspominane Święto Niepodległości. A ściślej - niepodległościowy bieg na 10 km. Ano, jest taka moda w społeczeństwie: biegać by móc żreć więcej ciastków. Więc podobno w Poznaniu na taki bieg antyrogalowy zapisało się 8 tysięcy człowieków. Trochę tłoczno, ale... do centrów handlowych też ludzie nie chodzą dla pobycia w samotności. 

Jako że bieganie jest dla ludzi bez bród, ja na ów bieg nie zamierzałem się zapisywać. Zamiast tego naszła nas myśl, by z Bractwem spalić te kalorie w rajdzie rowerowym. Dość szybko ustaliliśmy gdzie - Dolina Baryczy wielokrotnie przewijała się w tym roku w naszych planach, a że ciągle coś w nich zmienialiśmy, to wyjazd stale się odwlekał. Do czasu. 11 listopada miał być TYM dniem, gdy wreszcie tam pojedziemy. 

Kilka dni przed nadchodzącym weekendem (bo 11-sty wypadał w piątek, niejako automatycznie wydłużając weekend) oczywiście zrobiło się zimno (no wiem, że listopad), deszczowo (taaaak, wiem, listopad) i nawet mroźnie (tak, tak, wiadomo, list-opad)... a szklanka na drogach Wielkopolski we czwartek wręcz nie nastrajała pozytywnie. Już prawie byłem przekonany, że z wyjazdu nici, ale na szczęście w piątek rano poza chmurami na niebie i lekko zalegającym na poboczu śniegu nie było żadnych plusów ujemnych listopadowej wycieczki. Spakowałem małą sakwę z ciuchami (gdyby jednak zamierzało nas zmoczyć śniegiem lub deszczem), wypakowałem lustrzankę (bo stalowoszare niebo wykluczało jakieś szersze jej zastosowanie) i hajda na dworzec PKP. Z ekipą spotkaliśmy się na miejscu zbiórki, potem szybko na stację, a tam... mały zonk, bo jeden tor, z którego mieliśmy jechać wyraźnie nosił ślady braku używania. Znaczy się - remont, czyli czytaj... bana będzie miała opóźnienie. No i miała. Pięknie. Kurde. Pięknie. 

Czas w pociągu mijał szybko, kilometry też, za oknem zrobiło się jasno i ... gdzieś tak na wysokości Jarocina zdało nam się, że ZBYT jasno. Bo poza tym, że wstało słońce, to okazało się, że świat został wręcz wzorcowo przysypany śniegiem. Oj... pomyślałem - lekko nie będzie. Na szczęście im bliżej stacji docelowej - Ostrowa Wlkp. - tym tego śniegu mniej i gdy wreszcie wysiedliśmy, okazało się być (tego śniegu) tyle, co kot napłakał. I dobrze, nikt z nas z tego powodu nie rozpaczał.

Uruchamiamy nawigacje, dżipiesy, smartfony i inne pierdoły, po czym ruszamy na trasę do Antonina. Do pałacu Radziwiłłów, gdzie ma być - planowo - przystanek kawowy. Droga mija szybko, tradycyjnie lekce-sobie-ważymy jakieś fatalne DDR-y, na które drogowcy wyrzucają nas z pustych szerokich, lokalnych ulic... potem zjeżdżamy w las, na łąki, pola, błota... i tak sobie jedziemy. Gdzieś pośrodku niczego stoi w lesie mały kościółek, podjeżdżamy by obejrzeć, ale jakoś nie zachwyca, więc zawracamy... i pech chce, że to jest akurat to miejsce, gdzie nasza trasa się tego dnia krzyżuje. A panowie nawigatorzy, jak na prawdziwych facetów przystało gardzą logicznym myśleniem. Skutek: poputalim drogi. Byłoby fajnie, gdybyśmy się tak od razu zorientowali. Ale nie - orientujemy się w błędzie dopiero, gdy docieramy do tablicy Odolanów. Nosz.... i to by było tyle z odwiedzenia Antonina. I z przerwy kawowej. Miasteczko wita nas pomnikiem... Św. Marcina... ale to nie Poznań, więc na rogale i kawę liczyć nie ma co.

Właśnie! Ktoś powiedział kawa? Ano powiedział. Skutek - będąc juz prawie na wyjeździe z Odolanowa wracamy, przebijamy się przez miasto tylko po to, by zajechać na Orlen i spełnić oczekiwania rowerzystów spragnionych używek.

Nadrabiamy zatem "stracony" pomyłką trasy dystans i wyjeżdżamy z Odolanowa wjeżdżając wkrótce w Dolinę Baryczy. Robi się urokliwie, choć zdaję sobie sprawę, że co-po-niektórzy kręcą nosem na takie przestrzenie, które nie są górami. Jedzie nam się jednak dobrze, wiatr - nawet jak przeszkadza - to zbyt silny nie jest... i tak docieramy do Nowego Zamku. To taka wioska pośrodku stawów okalających Milicz od wschodu - o tyle ważna, że tam wjeżdża się na prowadzący groblami szlak rowerowy. Super widoki, pozostaje jedynie żałować, że większość ptactwa już odleciała (lub właśnie odlatuje). W ciepłych miesiącach ten teren dopiero musi robić wrażenie. 

Od Rudy Milickiej do... Sułowa pojedziemy sobie trasą dawnej kolejki wąskotorowej. Znakomicie przygotowana trasa, akuratna dla rodzin z dziećmi. Płasko, ścieżka albo szutrowa, albo asfaltowa, do tego sporo miejsc, gdzie można odpocząć (np. w samej Rudzie Milickiej - punkt biwakowy ze stojakami dla rowerów, a zaraz obok plac zabaw dla dzieci)... zupełnie nie dziwię się, że Dolina Baryczy jest tak popularna. Co prawda w listopadzie rowerzystów praktycznie tu już nie ma, ale spacerowiczów i owszem, trochę mijamy.

Zatem... ścieżką docieramy do Milicza. Tam wizyta pod ruinami zamku książąt oleśnickich z XIV wieku...  

... a zaraz potem pod pięknie odnowionym Pałacem Maltzanów. Fotografujemy co trzeba i zjeżdżamy na Orlen, by wypić ciepłą herbatę, czy co tam kto woli. Jest 12.30, sporo czasu w zapasie, a do przejechania pozostaje nam 34 km. Planujemy zdążyć na pociąg o 15.19 ze Żmigrodu.

Ruszamy więc do wspomnianego wyżej Sułowa - znowu odcinkiem trasy poprowadzonym po linii dawnej kolejki wąskotorowej. To jest chyba najszybszy odcinek rajdu - jedzie się wybornie, kilometry ubywają, czas powoli też. Wjeżdżamy do Sułowa, gdzie mieliśmy ochotę na wizytę w cukierni (pamiętam ją z kilku moich poprzednich wyjazdów)... niestety okazuje się, że święto, to święto. Zamknięte. No do w drogę, teraz już ostatni przystanek, to Żmigród. Zjeżdżamy z asfaltu na offroad, i od razi robi się dość błotniście.

Spada prędkość... ale jeszcze mamy spory zapas, by zdążyć na pociąg. Do czasu, aż gdzieś na wysokości Jazu Niezgody okazuje się, że droga... znika nam w Baryczy. Hjuston, mamy problem!! Ostatecznie, jadąc po śladzie szlaku rowerowego R9 dojeżdżamy do Tamy Göringa, którą przekraczamy Barycz, a potem wzdłuż fragmentów tzw. Drogi Göringa jedziemy przez lasy w stronę Rudy Żmigrodzkiej. Stąd na stację jest jakieś 5 km, cudem, ale powinniśmy zdążyć. Niestety... cud się nie wydarza. Trasa z Rudy Żmigrodzkiej do Żmigrodu prowadzi wałami wzdłuż Baryczy. A wały te... cóż... zostały w ostatnich dniach zmasakrowane przez dziki.

Nie da się po tym jechać, więc poddajemy się i zawracamy. Trzeba będzie nadłożyć trasy przez Jamnik i Osiek, i tak, zamiast 5 km wyjdzie prawie 15. Nie ma szans, byśmy zdążyli, więc spokojnie, acz szybko docieramy w końcu do Żmigrodu. Tu najpierw wizyta na myjni, bo dawno nie strzaskałem tak roweru, a potem, skoro jest czas - to jemy pizzę w jakimś fatalnym lokalu. Jedziemy potem na dworzec, pakujemy się do IC tarasując zupełnie jeden z wagonów i przejście do Warsu, po czym wracamy do Poznania. Ze stolicy Wielkopolski zamierzamy wrócić pociągiem, niestety cholerne PKP po raz kolejny dziś staje nam okoniem. Nasz Intercity oczywiście - NIE MOŻE dojechać planowo, a na przesiadkę, zamiast 15 minut mamy... 2! No i na dodatek znajdź tu człowieku peron 4a!! Gdy po idiotycznie wyglądającej dla kogoś z zewnątrz gonitwie po peronach docieramy wreszcie na ten 4a, po naszym pociągu nie ma już śladu. Ruszamy więc rowerami do domu, gdzie lądujemy wreszcie po godzinie jazdy.

Generalnie: było świetnie. Dwa spóźnienia pociągów, dwie ucieczki pociągów, dwa poputania drogi. Jedna wywrotka Marka (który przejął na siebie złe doświadczenia Kuby). Trzeba się tam wybrać latem i ... po prostu wrócić do domu na kołach :)




  • DST 47.40km
  • Czas 01:40
  • VAVG 28.44km/h
  • VMAX 43.00km/h
  • Temperatura 1.6°C
  • Kalorie 905kcal
  • Podjazdy 110m
  • Sprzęt Rossi
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wieczorynka

Wtorek, 8 listopada 2016 · dodano: 08.11.2016 | Komentarze 0

W sumie to raczej popołudniówka, ale po zmianie czasu jest już ciemno o siedemnastej. Pojechałem więc stałą trasę w takim przypadku. Jechało się przyjemnie, bez napinki, dopiero dwa zdarzenia na koniec lekko podniosły mi puls. Najpierw przed Pierzchnem wybiegła mi wataha dzików, na szczęście miałem akurat ręce na klamkach, więc wyhamowałem. A potem, już w mojej miejscowości drogę zajechała mi Skoda Superb. Idiota wyprzedził mnie, po czym skręcając w prawo na skrzyżowaniu zajechał mi drogę, aż musiałem się zatrzymać. W uprzejmych słowach poradziłem mu, by na przyszłość taki manewr powtórzył przed kilkunastotonową ciężarówką. Uwolni wtedy świat od swojej osoby i głupich pomysłów...


Kategoria przejażdżki


  • DST 65.90km
  • Teren 37.00km
  • Czas 03:17
  • VAVG 20.07km/h
  • VMAX 35.30km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Kalorie 1777kcal
  • Podjazdy 220m
  • Sprzęt Zethos
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kórnicki Pierścień Rowerowy

Niedziela, 6 listopada 2016 · dodano: 06.11.2016 | Komentarze 0

Opis i foty później.


Kategoria przejażdżki


  • DST 65.60km
  • Czas 02:13
  • VAVG 29.59km/h
  • VMAX 43.00km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • Kalorie 1373kcal
  • Podjazdy 168m
  • Sprzęt Rossi
  • Aktywność Jazda na rowerze

Sobota...

Sobota, 5 listopada 2016 · dodano: 06.11.2016 | Komentarze 0

... a jak sobota, to odrobinę ciut więcej niż w ciągu tygodnia. Wreszcie za dnia, wreszcie bez napiny, na spokojnie i prawie na sucho. Bo jak wracałem, zaczęło padać. Zdążyłem jednak umyć rower, bo te rolniki nabłociły na asfaltach że hej... ;)


Kategoria przejażdżki


  • DST 40.10km
  • Czas 01:22
  • VAVG 29.34km/h
  • VMAX 41.80km/h
  • Temperatura 2.0°C
  • Kalorie 1274kcal
  • Podjazdy 120m
  • Sprzęt Rossi
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rześko...

Piątek, 4 listopada 2016 · dodano: 04.11.2016 | Komentarze 0

... z rana. Za dużo czasu nie było, więc tylko małe kółko wokół komina.


Kategoria przejażdżki


  • DST 28.70km
  • Czas 00:58
  • VAVG 29.69km/h
  • VMAX 41.00km/h
  • Temperatura 6.0°C
  • Kalorie 873kcal
  • Podjazdy 123m
  • Sprzęt Rossi
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zacząć listopad...

Środa, 2 listopada 2016 · dodano: 02.11.2016 | Komentarze 0

... trzeba. Wczoraj nie było jak, więc dziś, choćby małym kółeczkiem przedpracowym. W planach było co-nieco po pracy także, ale skończyło się ulewą.


Kategoria przejażdżki