Info
Ten blog rowerowy prowadzi elizium z miasteczka Kórnik. Mam przejechane 50944.69 kilometrów w tym 3241.25 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 24.44 km/h i się wcale nie chwalę.Suma podjazdów to 190219 metrów.
Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2019, Styczeń1 - 7
- 2018, Październik1 - 1
- 2018, Wrzesień1 - 2
- 2018, Sierpień1 - 0
- 2018, Lipiec4 - 0
- 2018, Czerwiec9 - 0
- 2018, Maj8 - 1
- 2018, Kwiecień17 - 14
- 2018, Marzec16 - 9
- 2018, Luty11 - 10
- 2018, Styczeń10 - 22
- 2017, Grudzień8 - 0
- 2017, Listopad7 - 2
- 2017, Październik15 - 14
- 2017, Wrzesień16 - 4
- 2017, Sierpień15 - 22
- 2017, Lipiec26 - 19
- 2017, Czerwiec13 - 9
- 2017, Maj30 - 12
- 2017, Kwiecień13 - 2
- 2017, Marzec15 - 3
- 2017, Luty14 - 4
- 2017, Styczeń16 - 3
- 2016, Grudzień11 - 4
- 2016, Listopad17 - 2
- 2016, Październik15 - 10
- 2016, Wrzesień22 - 7
- 2016, Sierpień20 - 16
- 2016, Lipiec21 - 20
- 2016, Czerwiec14 - 21
- 2016, Maj25 - 18
- 2016, Kwiecień22 - 25
- 2016, Marzec22 - 8
- 2016, Luty22 - 2
- 2016, Styczeń12 - 10
- 2015, Grudzień10 - 3
- 2015, Listopad20 - 11
- 2015, Październik20 - 25
- 2015, Wrzesień27 - 28
- 2015, Sierpień31 - 15
- 2015, Lipiec2 - 2
- 2015, Czerwiec9 - 11
- 2015, Maj21 - 52
- 2015, Kwiecień16 - 14
- 2015, Marzec20 - 26
- 2015, Luty6 - 6
- 2015, Styczeń6 - 18
- 2014, Grudzień1 - 0
- 2014, Listopad3 - 1
- 2014, Październik6 - 1
- 2014, Wrzesień10 - 5
- 2014, Sierpień5 - 6
- 2014, Lipiec14 - 6
- 2014, Czerwiec10 - 6
- 2014, Maj13 - 4
- 2014, Kwiecień7 - 8
- 2014, Marzec14 - 3
- 2014, Luty5 - 2
- 2014, Styczeń4 - 4
- 2013, Grudzień1 - 0
- 2013, Listopad5 - 0
- 2013, Październik14 - 0
- 2013, Wrzesień12 - 4
- 2013, Sierpień12 - 0
- 2013, Lipiec15 - 0
- 2013, Czerwiec14 - 1
- 2013, Maj8 - 0
- 2013, Kwiecień7 - 0
- 2012, Wrzesień2 - 0
- 2012, Sierpień3 - 0
- 2012, Lipiec11 - 0
- 2012, Czerwiec1 - 0
- 2012, Maj3 - 0
- DST 292.38km
- Czas 15:16
- VAVG 19.15km/h
- VMAX 74.50km/h
- Temperatura 35.0°C
- Kalorie 10743kcal
- Podjazdy 4123m
- Sprzęt Zethos
- Aktywność Jazda na rowerze
Maraton Podróżnika 2015
Sobota, 13 czerwca 2015 · dodano: 15.06.2015 | Komentarze 6
Maraton Podróżnika 2015 czyli anatomia klęski.
Jechało się znowu. W długą trasę. Po zupełnie nieznanych drogach. W świetnym towarzystwie. Mimo strachu, czy da się radę. Na dystansie „dla cipek”. Jak w kwietniu. Ba, jak rok temu…
Nie. Nie jak w kwietniu, ani tym bardziej jak rok temu. Ale… po kolei.
Dlaczego tegoroczna trasa MP biegła po Tatrach (500 km) lub w stronę Tatr (300 km) z podkrakowskich Będkowic specjalnie nie ma co analizować. Tak wybrali uczestnicy poprzedniej edycji Maratonu Podróżnika, uznając w swej większości, że właśnie takiej ciężkiej trasy nam trzeba. Nie, nie byłem z tego powodu szczęśliwy, bo bardzo zależało mi na przejechaniu trasy 500 km, a ta oferowałaby taką ilość przewyższeń, że mógłbym jej zwyczajnie nie ukończyć. Wybrałem więc nieco z musu trzysetkę, dochodząc w swej naiwności do wniosku, że jak dobrze pójdzie, to sobie coś tam dokręcę jeszcze… Ech, jaki ja głupi byłem.
Baza.
Dotarliśmy tam w piątek wieczorem, przed 22, bo korki na A4 musiały oczywiście się nam przytrafić. Ludzie już właściwe się rozchodzili po namiotach lub pokojach, a ja sam też najwyższej świeżości nie byłem, bo z Hipkiem to przywitałem się chyba dwa razy… W każdym razie – zrezygnowałem z rozbijania namiotu i poszedłem spać. Albo raczej usiłować spać, bo duchota w pokojach była nieziemska. Budzik nastawiłem na 6.15…
Ranek.
Był rześki. Od 5 i tak już nie spałem, bo się nie dało. Sprawdziłem relacje online: Kot ruszyła na swoją pięćsetkę solo krótko po czwartej. Z zewnątrz dobiegało już krzątanie maratończyków… rowery, toaleta (znowu nie poznałem kolejnego znajomego – sorry Faja, ja tak mam niestety), śniadanie… dokładnie tak to szło. Szybko się ogarnąłem, dopakowałem lustrzankę (nie Olo, to nie były zapasy na tydzień), wypakowałem kurtkę-wiatrówkę (miałem tego jeszcze pożałować) i … zaczęły się starty grup. Moja, piąta ruszyła prawie dwadzieścia minut po ósmej. Już było bardzo ciepło. Ku przygodzie! - jak mawia Ludwiczka... :)
Kraków.
Wjechaliśmy do niego całą grupą, za nic mając sobie trąbiących na nas kierowców (skąd taka nerwowość w narodzie??!!). Na Moście Zwierzynieckim lekko zmroził mnie widok policji (obok jezdni szła ścieżka rowerowa, którą zlekceważyliśmy), okazało się jednak, że policjanci „mierzyli” do nas z radaru i gdy ich mijaliśmy, usłyszeliśmy gromkie „34!!” oraz śmiech… Miło. Zdjęć nie było jak robić prawie… ani się obejrzałem, a tu Wieliczka i pierwsze pagórki. Został na nich Storm jadący na poziomce i tak już miało być przez jakiś czas. Na wyjeździe z Krakowa zobaczyłem znak z temperaturą przy jezdni: po dziewiątej rano było już 46 stopni. Zapowiadała się rzeź…
Wieliczka.
A właściwie pole za nią. Tam spotykamy grupę Księgowego – czyli nr 4. Krótkie uzupełnienie bidonów, czwarta rusza, my czekamy… a potem za nimi w trasę. Od razu – podjazd. Storm znowu zostaje, my jedziemy, co jakiś czas oglądając sięna niego za siebie. Gdzieś na 55 km przystajemy,
czekając, a kto może – łapie cień; w końcu zguba dojeżdża by zaraz zostać na
kolejnym podjeździe.
Upał.
Kolejne podjazdy i zjazdy, a upał robi się coraz bardziej nieznośny. W słońcu temperatura przekracza 40 stopni, przy asfalcie dochodzi do 50. Sprawdzam relację smsową – skwar miażdży wszystkich. W Łapanowie mylimy trasę, na szczęście niewiele i zaraz wracamy na szlak.
Szlak.
Ciężki. Podjazdy pod Górę Św. Jana dobijają, na domiar złego muszę w trakcie podjeżdżania ustalać telefonicznie szczegóły remontu… taka jazda wykańcza dokumentnie i w Zegartowicach muszę złapać oddech na dłużej. Gdzieś tam właśnie odjeżdża nam część grupy piątej i nie zobaczymy się już aż do mety. W końcu docieramy na szczyt (czemu wydawało mi się, że ciężkie będą dwa podjazdy, czyli Rdzawka i Krowiarki?)… jest sklep, cień i dwójka rowerzystów z grupy czwartej. Odpoczywamy, wcinamy lody, MarkaR łapią skurcze…
Wyjście z cienia.
Graniczy z samobójstwem. Leżymy pod sklepem i każdy w samotności się zastanawia, po co mu to... Sklepowa patrzy na nas z politowaniem.
Znowu w drodze.
W końcu ruszamy. Góra – dół, góra dół. Widoki przednie, gorąco jak w piekle. Wypijam chyba 6 bidonów i… nic, jakbym wcale nie pił. Przed Rabką na którejś z górek łapię zgon… koniec wody, puls w skroniach, dreszcze… jestem na dobrej drodze, by dostać porażenia. Ratuje mi życie Włod, dzieląc się resztą soku, chwilę później znajdujemy sklep, gdzie opijam się jak diabli i od razu mi się poprawia. Z resztą ekipy wjeżdżamy na Statoil i jemy po hot-dogu. Niebo w gębie. Potem się dowiem, że nie tylko mnie tak odcięło i niektórzy właśnie z tego powodu się wycofali. Uff... blisko było.
Przed atakiem.
Czeka nas Rdzawka, a już po 16. Matko jedyna, a myślałem, że w tym miejscu będę ze 4h wcześniej… W Rabce jemy pizzę. Pijemy piwo (pół piwa w sumie, i dopiero to powoduje, że idę do toalety; wlałem wcześniej w siebie ze 4 litry izotoników i nic!!). Ociągamy się z ruszeniem na trasę. Udaje mi się nawet zrobić kilka fot.
W końcu jednak czas na nas. Polska remisuje z Gruzją, więc jedziemy. Na Rdzawkę. Jest pod górę, ale znośnie. Jest też wyraźnie chłodniej. Gdy pojawia się znak ścianki (20% na 1,8 km) walczę jakiś czas, a potem po prostu zsiadam. Prowadzę. Paweł jedzie. Pół kilometra szybciej, niż ja prowadzę. Masakra. Próbuję wjazdu. Prowadzę, w końcu – ruszam na ostatni odcinek. Hańba… i jeszcze musimy ją potwierdzić smsem z PK1.
Gmina.
Nie wiem, dlaczego odpoczywamy. Przecież prowadziliśmy rowery, choć fakt, że pod górę. Ekipa stoi, więc ruszam do gminy Nowy Targ. Jest za zakrętem. Jedziemy we dwóch z MarkiemR. Fotka na przełęczy i wracamy na zabójczo szybki zjazd do Chabówki. 74,5 km/h pokazuje mi licznik i jest to 2,5 km/h szybciej niż na Kaszubach. Szaleństwo.
Krowiarki.
Są ponoć ciężkie. Pamiętam je z profilu trasy – są ciężkie. Zanim do nich docieramy – wykrusza się Bartek. Coraz trudniej mu było, w końcu zrezygnował. Jedziemy. Wjeżdżamy!!! Wcale nie było tak strasznie. Niestety na górze już ciemno. Połowa trasy za nami. Chyba ta trudniejsza połowa… Tak mi się wtedy zdawało. Ruszamy w dół. Droga to masakra. Jadę pierwszy, na dwóch światłach 750 lm, widzę ten patchwork zamiast asfaltu i chrypnę od krzyków. Cud, że nikomu nic się nie stało. Gdzieś przed Zawoją ubieram się jeszcze w koszulkę dodatkową – zmarzłem paskudnie na tych zjazdach za Krowiarkami. A trzeba było kurde zabrać tę wiatrówkę…
Przysłop.
Wg sprzedawcy na stacji benzynowej – do Makowa jest z górki. Szkopuł w tym, że trasę kreślił Wax. Więc zamiast w dół, jedziemy pod górę. Na przełęcz Przysłop. Nie poddaję się i wjeżdżam. Na raty, ale udaje się. I znowu w dół. Do Suchej, a potem do Makowa Podhalańskiego. Który wita nas błyskami burzy, lekkim deszczem i porykiwaniem lokalnej młodzieży. Przejeżdżamy miasto… nie, wcale nie jak Riders of the Storm… raczej jak zgraja duchów.
Makowska.
Podjazd na przełęcz zaczyna się zaraz za kościołem. Ciągnę za TomymliDżonsem, który błyska przede mną lampkami. W końcu staje, mijam go i dalej jadę do góry. Właściwie pod koniec podjazdu dogania mnie auto; wyprzedza i... niech to diabli - widzę, co jeszcze przede mną. Ten widok odbiera mi motywację i ostatni odcinek prowadzę jak wszyscy. Szlag!!
Lot.
Droga w dół jest kręta. Ciemna. Wąska. Stroma. I ma bardzo dobry asfalt. Jadę, na dwóch lampkach. Jako pierwszy. Zalegającą na łuku drogi łachę nagarniętego przez opady deszczu piasku zauważam w ostatniej chwili. Hamuję ostro… zdecydowanie za ostro. Tylne koło łapie poślizg, mimo to próbuję się ratować. Przednie minimalnie niestety zagarnia ten cholerny piach i to przechyla szalę. Wylatuję z drogi, uderzam przednim kołem w pobocze (tym samym je rozcentrowując, choć tego jeszcze nie wiem), wyrywam prawą nogę z bloków i lecę w ciemność przerażony, że rower trzyma się lewej stopy. Uderzenie wybija mi powietrze z płuc, blok puszcza stopę (ufff) i gdy chłopaki do mnie krzyczą „Eli”, „Krzysiek”, „Kris”… leżę na ziemi i mogę se tylko porzęzić…
Decyzja.
Koło krzywe. Bark boli, ale ruszać ręką mogę. Wysyłam smsa do Ola, by mieć nr do Średniego (gdybym nie mógł jechać jednak) i ruszamy. Na zjazdach – mega wolno: 25-27 km/h, bo koło bije jak cholera, na podjazdach – wiadomo.
Wstaje świt.
Jest pięknie, jedzie się nieźle. Stajemy nawet na jakieś fotki, żałuję, że nie tak często, jakbym chciał. Ręka boli, więc robienie zdjęć w trakcie jazdy odpada, a szkoda, bo przed Kalwarią Zebrzydowską widoki są przednie. Za Chrzęstowicami przekraczamy Wisłę… znowu bez zdjęć. Ech…
Alwernia i koniec.
Zaliczam tę gminę wg planu. Ekipa czeka przed Zabierzowem, a ja jadę spełnić fanaberie. Zbity bark (tak wtedy myślałem) i krzywe koło to jeszcze żaden powód, by z planu rezygnować. Potem już tylko kręcenie. Mamy czas… bez szarpania zmieścimy się w limicie i tak faktycznie jest. Po 23h 25 min meldujemy się na mecie maratonu. Staję. Zdejmuję kask i … dzwoni telefon.
Kamila: Ty jeszcze jedziesz??!!
Ja: Nie. Właśnie dojechałem. Idę spać…
Czy było warto? A po co takie pytanie w ogóle zadawać...
Jechało się znowu. W długą trasę. Po zupełnie nieznanych drogach. W świetnym towarzystwie. Mimo strachu, czy da się radę. Na dystansie „dla cipek”. Jak w kwietniu. Ba, jak rok temu…
Nie. Nie jak w kwietniu, ani tym bardziej jak rok temu. Ale… po kolei.
Dlaczego tegoroczna trasa MP biegła po Tatrach (500 km) lub w stronę Tatr (300 km) z podkrakowskich Będkowic specjalnie nie ma co analizować. Tak wybrali uczestnicy poprzedniej edycji Maratonu Podróżnika, uznając w swej większości, że właśnie takiej ciężkiej trasy nam trzeba. Nie, nie byłem z tego powodu szczęśliwy, bo bardzo zależało mi na przejechaniu trasy 500 km, a ta oferowałaby taką ilość przewyższeń, że mógłbym jej zwyczajnie nie ukończyć. Wybrałem więc nieco z musu trzysetkę, dochodząc w swej naiwności do wniosku, że jak dobrze pójdzie, to sobie coś tam dokręcę jeszcze… Ech, jaki ja głupi byłem.
Baza.
Dotarliśmy tam w piątek wieczorem, przed 22, bo korki na A4 musiały oczywiście się nam przytrafić. Ludzie już właściwe się rozchodzili po namiotach lub pokojach, a ja sam też najwyższej świeżości nie byłem, bo z Hipkiem to przywitałem się chyba dwa razy… W każdym razie – zrezygnowałem z rozbijania namiotu i poszedłem spać. Albo raczej usiłować spać, bo duchota w pokojach była nieziemska. Budzik nastawiłem na 6.15…
Ranek.
Był rześki. Od 5 i tak już nie spałem, bo się nie dało. Sprawdziłem relacje online: Kot ruszyła na swoją pięćsetkę solo krótko po czwartej. Z zewnątrz dobiegało już krzątanie maratończyków… rowery, toaleta (znowu nie poznałem kolejnego znajomego – sorry Faja, ja tak mam niestety), śniadanie… dokładnie tak to szło. Szybko się ogarnąłem, dopakowałem lustrzankę (nie Olo, to nie były zapasy na tydzień), wypakowałem kurtkę-wiatrówkę (miałem tego jeszcze pożałować) i … zaczęły się starty grup. Moja, piąta ruszyła prawie dwadzieścia minut po ósmej. Już było bardzo ciepło. Ku przygodzie! - jak mawia Ludwiczka... :)
Kraków.
Wjechaliśmy do niego całą grupą, za nic mając sobie trąbiących na nas kierowców (skąd taka nerwowość w narodzie??!!). Na Moście Zwierzynieckim lekko zmroził mnie widok policji (obok jezdni szła ścieżka rowerowa, którą zlekceważyliśmy), okazało się jednak, że policjanci „mierzyli” do nas z radaru i gdy ich mijaliśmy, usłyszeliśmy gromkie „34!!” oraz śmiech… Miło. Zdjęć nie było jak robić prawie… ani się obejrzałem, a tu Wieliczka i pierwsze pagórki. Został na nich Storm jadący na poziomce i tak już miało być przez jakiś czas. Na wyjeździe z Krakowa zobaczyłem znak z temperaturą przy jezdni: po dziewiątej rano było już 46 stopni. Zapowiadała się rzeź…
Wieliczka.
A właściwie pole za nią. Tam spotykamy grupę Księgowego – czyli nr 4. Krótkie uzupełnienie bidonów, czwarta rusza, my czekamy… a potem za nimi w trasę. Od razu – podjazd. Storm znowu zostaje, my jedziemy, co jakiś czas oglądając się
Upał.
Kolejne podjazdy i zjazdy, a upał robi się coraz bardziej nieznośny. W słońcu temperatura przekracza 40 stopni, przy asfalcie dochodzi do 50. Sprawdzam relację smsową – skwar miażdży wszystkich. W Łapanowie mylimy trasę, na szczęście niewiele i zaraz wracamy na szlak.
Szlak.
Ciężki. Podjazdy pod Górę Św. Jana dobijają, na domiar złego muszę w trakcie podjeżdżania ustalać telefonicznie szczegóły remontu… taka jazda wykańcza dokumentnie i w Zegartowicach muszę złapać oddech na dłużej. Gdzieś tam właśnie odjeżdża nam część grupy piątej i nie zobaczymy się już aż do mety. W końcu docieramy na szczyt (czemu wydawało mi się, że ciężkie będą dwa podjazdy, czyli Rdzawka i Krowiarki?)… jest sklep, cień i dwójka rowerzystów z grupy czwartej. Odpoczywamy, wcinamy lody, MarkaR łapią skurcze…
Wyjście z cienia.
Graniczy z samobójstwem. Leżymy pod sklepem i każdy w samotności się zastanawia, po co mu to... Sklepowa patrzy na nas z politowaniem.
Znowu w drodze.
W końcu ruszamy. Góra – dół, góra dół. Widoki przednie, gorąco jak w piekle. Wypijam chyba 6 bidonów i… nic, jakbym wcale nie pił. Przed Rabką na którejś z górek łapię zgon… koniec wody, puls w skroniach, dreszcze… jestem na dobrej drodze, by dostać porażenia. Ratuje mi życie Włod, dzieląc się resztą soku, chwilę później znajdujemy sklep, gdzie opijam się jak diabli i od razu mi się poprawia. Z resztą ekipy wjeżdżamy na Statoil i jemy po hot-dogu. Niebo w gębie. Potem się dowiem, że nie tylko mnie tak odcięło i niektórzy właśnie z tego powodu się wycofali. Uff... blisko było.
Przed atakiem.
Czeka nas Rdzawka, a już po 16. Matko jedyna, a myślałem, że w tym miejscu będę ze 4h wcześniej… W Rabce jemy pizzę. Pijemy piwo (pół piwa w sumie, i dopiero to powoduje, że idę do toalety; wlałem wcześniej w siebie ze 4 litry izotoników i nic!!). Ociągamy się z ruszeniem na trasę. Udaje mi się nawet zrobić kilka fot.
W końcu jednak czas na nas. Polska remisuje z Gruzją, więc jedziemy. Na Rdzawkę. Jest pod górę, ale znośnie. Jest też wyraźnie chłodniej. Gdy pojawia się znak ścianki (20% na 1,8 km) walczę jakiś czas, a potem po prostu zsiadam. Prowadzę. Paweł jedzie. Pół kilometra szybciej, niż ja prowadzę. Masakra. Próbuję wjazdu. Prowadzę, w końcu – ruszam na ostatni odcinek. Hańba… i jeszcze musimy ją potwierdzić smsem z PK1.
Gmina.
Nie wiem, dlaczego odpoczywamy. Przecież prowadziliśmy rowery, choć fakt, że pod górę. Ekipa stoi, więc ruszam do gminy Nowy Targ. Jest za zakrętem. Jedziemy we dwóch z MarkiemR. Fotka na przełęczy i wracamy na zabójczo szybki zjazd do Chabówki. 74,5 km/h pokazuje mi licznik i jest to 2,5 km/h szybciej niż na Kaszubach. Szaleństwo.
Krowiarki.
Są ponoć ciężkie. Pamiętam je z profilu trasy – są ciężkie. Zanim do nich docieramy – wykrusza się Bartek. Coraz trudniej mu było, w końcu zrezygnował. Jedziemy. Wjeżdżamy!!! Wcale nie było tak strasznie. Niestety na górze już ciemno. Połowa trasy za nami. Chyba ta trudniejsza połowa… Tak mi się wtedy zdawało. Ruszamy w dół. Droga to masakra. Jadę pierwszy, na dwóch światłach 750 lm, widzę ten patchwork zamiast asfaltu i chrypnę od krzyków. Cud, że nikomu nic się nie stało. Gdzieś przed Zawoją ubieram się jeszcze w koszulkę dodatkową – zmarzłem paskudnie na tych zjazdach za Krowiarkami. A trzeba było kurde zabrać tę wiatrówkę…
Przysłop.
Wg sprzedawcy na stacji benzynowej – do Makowa jest z górki. Szkopuł w tym, że trasę kreślił Wax. Więc zamiast w dół, jedziemy pod górę. Na przełęcz Przysłop. Nie poddaję się i wjeżdżam. Na raty, ale udaje się. I znowu w dół. Do Suchej, a potem do Makowa Podhalańskiego. Który wita nas błyskami burzy, lekkim deszczem i porykiwaniem lokalnej młodzieży. Przejeżdżamy miasto… nie, wcale nie jak Riders of the Storm… raczej jak zgraja duchów.
Makowska.
Podjazd na przełęcz zaczyna się zaraz za kościołem. Ciągnę za TomymliDżonsem, który błyska przede mną lampkami. W końcu staje, mijam go i dalej jadę do góry. Właściwie pod koniec podjazdu dogania mnie auto; wyprzedza i... niech to diabli - widzę, co jeszcze przede mną. Ten widok odbiera mi motywację i ostatni odcinek prowadzę jak wszyscy. Szlag!!
Lot.
Droga w dół jest kręta. Ciemna. Wąska. Stroma. I ma bardzo dobry asfalt. Jadę, na dwóch lampkach. Jako pierwszy. Zalegającą na łuku drogi łachę nagarniętego przez opady deszczu piasku zauważam w ostatniej chwili. Hamuję ostro… zdecydowanie za ostro. Tylne koło łapie poślizg, mimo to próbuję się ratować. Przednie minimalnie niestety zagarnia ten cholerny piach i to przechyla szalę. Wylatuję z drogi, uderzam przednim kołem w pobocze (tym samym je rozcentrowując, choć tego jeszcze nie wiem), wyrywam prawą nogę z bloków i lecę w ciemność przerażony, że rower trzyma się lewej stopy. Uderzenie wybija mi powietrze z płuc, blok puszcza stopę (ufff) i gdy chłopaki do mnie krzyczą „Eli”, „Krzysiek”, „Kris”… leżę na ziemi i mogę se tylko porzęzić…
Decyzja.
Koło krzywe. Bark boli, ale ruszać ręką mogę. Wysyłam smsa do Ola, by mieć nr do Średniego (gdybym nie mógł jechać jednak) i ruszamy. Na zjazdach – mega wolno: 25-27 km/h, bo koło bije jak cholera, na podjazdach – wiadomo.
Wstaje świt.
Jest pięknie, jedzie się nieźle. Stajemy nawet na jakieś fotki, żałuję, że nie tak często, jakbym chciał. Ręka boli, więc robienie zdjęć w trakcie jazdy odpada, a szkoda, bo przed Kalwarią Zebrzydowską widoki są przednie. Za Chrzęstowicami przekraczamy Wisłę… znowu bez zdjęć. Ech…
Alwernia i koniec.
Zaliczam tę gminę wg planu. Ekipa czeka przed Zabierzowem, a ja jadę spełnić fanaberie. Zbity bark (tak wtedy myślałem) i krzywe koło to jeszcze żaden powód, by z planu rezygnować. Potem już tylko kręcenie. Mamy czas… bez szarpania zmieścimy się w limicie i tak faktycznie jest. Po 23h 25 min meldujemy się na mecie maratonu. Staję. Zdejmuję kask i … dzwoni telefon.
Kamila: Ty jeszcze jedziesz??!!
Ja: Nie. Właśnie dojechałem. Idę spać…
Czy było warto? A po co takie pytanie w ogóle zadawać...
Fotki:
Poranek w bazie
Na trasie przed Krakowem.
Krakowskie widoki.
Miejsce startu ostrego - 250 km do mety.
Radzimy sobie z upałem jak się da...
Kościół w Łapanowie - z żalem rezygnuję z wizyty w środku.
Widoki przed Górą Św. Jana.
Zdychamy pod sklepem.
Widok przed zgonem.
Rabka Zdrój.
Gdzieś tam w Tatrach biją się z upałem maratończycy dystansu 535 km.
Podjazd pod Makowską.
Świta
Gdzieś na trasie - sam się zastanawiam, jak utrzymałem lustrzankę w tej ręce...
W bazie po powrocie...
Kategoria wyprawy > 100km
Komentarze
TomliDzons | 08:50 wtorek, 23 czerwca 2015 | linkuj
Na zjeździe z Makowskiej byłem zaraz za Tobą, myślałem, że uda Ci się wyjść z tego poślizgu cało i się nie przewrócić...szczęcie w nieszczęciu, że był tam rów a nie barierki....
Generalnie zjazdy były zbyt szybki jak na warunki nocne - nawet z dobrym oświetleniem....
Szybkiego powrotu do zdrowia!
Generalnie zjazdy były zbyt szybki jak na warunki nocne - nawet z dobrym oświetleniem....
Szybkiego powrotu do zdrowia!
GoralNizinny | 17:13 poniedziałek, 22 czerwca 2015 | linkuj
Gratulacje.Trudno mi sobie wyobrazić jak wywijasz na tym zjeździe orła .... i jedziesz dalej.Szacun
Werrona69 | 09:39 poniedziałek, 22 czerwca 2015 | linkuj
Z tym rozwalonym obojczykiem i niesprawnym rowerem zrobiłeś jeszcze całkiem spory kawał drogi...Wariat !!!
Ha, ta sama trasa tydzień później (i kompletnie odmiennych, sprzyjających warunkach pogodowych) była zupełnie inna...jadąc w moim ulubionym tempie "do podziwiania" na Rdzwace byłam przed 13 (tyle że ja zaczęłam pętlę w Krakowie), wjazd na Krowiarki (mimo że w żółwim tempie) wspominam jeszcze całkiem miło (jeszcze milej zjazd ;)) Ale tej trasy nie da rady zaliczyć normalnie - zgon musiał nastąpić, tyle że (przy braku upału) nieco później ;). Byłam tak nieprzytomna, że nawet nie skojarzyłam, że "odpływam" gdzieś za Kalwarią Zebrzydowską - widać taka była wola Nieba :)..
Ha, ta sama trasa tydzień później (i kompletnie odmiennych, sprzyjających warunkach pogodowych) była zupełnie inna...jadąc w moim ulubionym tempie "do podziwiania" na Rdzwace byłam przed 13 (tyle że ja zaczęłam pętlę w Krakowie), wjazd na Krowiarki (mimo że w żółwim tempie) wspominam jeszcze całkiem miło (jeszcze milej zjazd ;)) Ale tej trasy nie da rady zaliczyć normalnie - zgon musiał nastąpić, tyle że (przy braku upału) nieco później ;). Byłam tak nieprzytomna, że nawet nie skojarzyłam, że "odpływam" gdzieś za Kalwarią Zebrzydowską - widać taka była wola Nieba :)..
waxmund | 09:29 poniedziałek, 22 czerwca 2015 | linkuj
"Pijemy piwo (pół piwa w sumie, i dopiero to powoduje[..] "
Oho, widzę, że mamy podobny tryb jazdy ;)
A Rdzawka to jest przedsmak tego co okolica ma do zaoferowania jeśli chodzi o stromizny... ;)
Gratulację i współczuję obojczyka.
Komentuj
Oho, widzę, że mamy podobny tryb jazdy ;)
A Rdzawka to jest przedsmak tego co okolica ma do zaoferowania jeśli chodzi o stromizny... ;)
Gratulację i współczuję obojczyka.