Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi elizium z miasteczka Kórnik. Mam przejechane 50944.69 kilometrów w tym 3241.25 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 24.44 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 190219 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy elizium.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 243.80km
  • Teren 37.00km
  • Czas 10:19
  • VAVG 23.63km/h
  • VMAX 59.40km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Kalorie 7156kcal
  • Podjazdy 1439m
  • Sprzęt Zethos
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wielkopolski Szlak św. Jakuba - cz. 1

Sobota, 10 września 2016 · dodano: 11.09.2016 | Komentarze 0

Zatem… jak w tytule, czyli Wielkopolski Szlak św. Jakuba na rowerze. Część północna, powiększona o fragment z Inowrocławia do Mogilna (czyli tak jakby kawałek jakubowej Drogi Polskiej, choć nie do końca to prawda). W każdym razie dodatkowy odcinek wybrany niejako z obowiązku, bo... żal jechać taką trasę i nie zaliczyć np. Strzelna. Generalnie się to-to spaceruje, ale na rowerze też da się przejechać, choć oczywiście zdecydowanie nie na szosie. W ubiegłym roku - po raz pierwszy, tak na próbę - pojechaliśmy sobie ze znajomymi Nadwarciański Szlak św. Jakuba, z Lądu do Lubinia. Urokliwie i udanie było. W tym roku więc postanowiliśmy ruszyć na trasę Wielkopolską, choć z konieczności trzeba ją było podzielić na dwa etapy (bo jednakowoż nie wszyscy uczestnicy łykają 400 km na raz).

Do Poznania rano dojeżdżamy oczywiście na rowerach, potem IC jedziemy na miejsce startu. Jest mgliście, ale dość ciepło. W pociągu 16 miejsc rowerowych, z czego zajętych prawie wszystkie. W Inowrocławiu, zanim pojedziemy na Strzelno obowiązkowo trza odwiedzić tzw. Ruinę. Kościółek romański z XII wieku, jeden z najstarszych w tej części kraju. Mamy szczęście, bo akurat trwa msza (właściwie kończy się), więc zrobienie kilku fot nie wiąże się ze specjalnym ryzykiem. Gdyby zaś tej mszy nie było, tobyśmy się odbili od zamkniętych na głucho, okutych grubą stalą drzwi.

A potem na szlak. Jakieś wioski mijamy praktycznie bez zatrzymywania, tylko raz przystajemy, bo w Kościelcu ładnie się odnowiono romańsko - renesansową (ano tak, taki misz - masz całkiem zgrabny) świątynię. Oczywiście jest zamknięta, więc tylko foty z zewnątrz i czas na Strzelno. W Strzelnie nic się nie zmieniło od lat. Tiry i osobówki walą przez miasto, jak waliły, hałas, smród, slalomy między autami i ostatecznie wreszcie tamtejsze zabytki. Widać, że koszmar komunikacyjny nie odpuszcza również i im - elewacje zabytkowego kościoła wołają o ratunek, a przecież jeszcze niedawno wyglądały całkiem spoko. Ładujemy się do środka - akurat idzie wejść, choć tylko do kraty. Kolumn nie zobaczymy z bliska, bo wejście jest zamknięte, choć… w ławkach siedzi jakaś wycieczka i ziewając wsłuchuje się w opowieść przewodnika. Przewodnik dość obcesowo ignoruje moją obecność, więc robię jeszcze kilka fotek i wychodzę rozczarowany. W czerwcu chłopaki natrafili na festyn: kościół był otwarty, rozświetlony, można było oczy nacieszyć. Cóż, żeby kózka nie skakała… wiadomo.

Ze Strzelna ruszamy po krótkim popasie pączkowo - drożdżówkowym. Jest już ciepło, powoli mgła unosi się coraz wyżej i gdy nagle wjeżdżamy do jakiegoś większego miasta, dopiero po chwili orientuję się, że to Mogilno. Fotki pod zabytkowym, ufundowanym przez Kazimierza Odnowiciela klasztorem benedyktynów. Niestety w środku jakieś przygotowania do ślubu, na zewnątrz rusztowania, cóż, będzie tu trzeba przyjechać raz jeszcze. Ale jedziemy wzdłuż jeziora - z jego drugiego brzegu (idzie tamtędy ścieżka rowerowa kończąca się na cmentarzu) ładnie widać wspomniany wyżej klasztor. Robimy fotki i ruszamy w stronę Trzemeszna. Zanim tam jednak dojedziemy, to docieramy na punk widokowy Duszno. I jak nazwa wskazuje, za sprawą poprawiającej się mocno pogody, jest by tak rzec… duszno i gorąco. Piachy zmuszają nas do pchania rowerów, na szczęście podjazd po górkę jest już bardziej utwardzony, więc po chwili wysiłku docieramy do wieży widokowej, gdzie postanawiamy sobie chwilkę posiedzieć. Wieża ładna, z gatunku tych noclegowych, na dodatek z darmowym wi-fi, tojtojem, stolikami do biwakowania. Szacun.

Do Trzemeszna jedziemy trochę na czuja… trasa niby wytyczona, ale postanawiamy się nie trzymać śladu zbyt kurczowo - Rafał ma cienkie (za cienkie) opony, a ten piach pod Dusznem dał nam wszystkim w kość. W każdym razie w Trzemesznie robimy postój na stacji benzynowej, pijemy kawkę i uzupełniamy bidony, bo ciepło zrobiło się jak cholera. Do Gniezna nie mamy daleko, ale po drodze jest jeszcze Niechanowo. Ładny kościół (nawiasem mówiąc: pod wezwaniem św. Jakuba) oraz pałacyk z XVIII wieku są wystarczającym powodem, by sobie w Niechanowie odpocząć. A potem pojechać w końcu do Gniezna na obiad.

Czekając na zamówione jedzenie robię kilka zdjęć, przy okazji też załapujemy się na piknik historyczny miasta Gniezna. Zamieniam kask rowerowy na hełm niemieckiego piechura, potem z karabinem staje Norbi. Maszeruję po rynku, robiąc foty, aż w końcu wracam i obiad już jest. Wcinamy, popijamy piwkiem i trzeba się zbierać. Jeszcze prawie setka do domu.

Z Gniezna wyjeżdżamy na Kiszkowo. Początkowo ruch samochodowy jest spory, potem słabnie, a gdy odbijamy w kierunku Waliszewa, robi się cicho, spokojnie i urokliwie. Tak, jak lubimy. W Waliszewie przystanek pod kościółkiem, którego w czerwcu z racji późnej pory nie było jak sfocić, a potem jazda wzdłuż jeziora w kierunku Lednicy. Po drodze mijamy maszerujących pieszych, wyglądają bardziej na uprawiających nordling walking, niż na pątników ze szlaku jakubowego. Aż w końcu, gdzieś na skraju łąk widzimy zmierzającą w naszą stronę postać… mnicha. Gdy podjeżdżam do niego bliżej, kłania się i z uśmiechem woła „Buen Camino”. Ależ niesamowicie się zrobiło.

Lednicę omijamy bez zdjęć. Samochodów sporo, ale godziny otwarcia sugerują, że nie mamy tam po co iść. Cóż zrobić, będzie trzeba się wybrać specjalnie w tymże celu. Prujemy więc w kierunku Puszczy Zielonka, po drodze mając jeszcze do odwiedzenia kościół św. Jakuba w Dąbrówce Kościelnej. Niestety, gdy tam dojeżdżamy - lekkie rozczarowanie - odpust. Albo jakiś ni to odpust, ni to festyn. W każdym razie tłumy, tłumiszcza, aż ciężko się przez nie przebić. Szkoda, bo liczyłem na fotkę przy rzeźbie św. Jakuba, którą można sobie u bram kościółka obejrzeć.

Puszcza Zielonka wita nas komarami i nadchodzącym z kotlinek chłodem. Jedziemy szybko, na tyle, na ile to możliwe do Murowanej Gośliny. Tam niestety centrum miasta rozryte remontami, więc nie zastanawiając się ruszamy do Owińsk. Może choć tam uda się jakieś zdjęcia zrobić, choć… słonce już praktycznie nad horyzontem, więc trzeba się spieszyć. Tniemy aż miło i wpadamy do Owińsk o zachodzie. A tam… pod pałacem rodziny von Treskov znowu jakiś festyn. Nici ze zdjęć. Pocysterskie zabudowania klasztorne w Owińskach… w remoncie, a słynny dąb, pomnik przyrody rośnie w niewielkiej, zupełnie już zacienionej kotlince, więc żadnych prawie zdjęć nie robimy.

Powetujemy sobie to gdzieś na wysokości Czerwonaka, gdy słonce zachodzi barwiąc niebo na czerwono. O zmroku więc już wpadamy do Poznania, Wartostradą dojeżdżamy pod katedrę i potem już tylko szybki sprint do Kórnika. Na miejscu jesteśmy kilkanaście minut przed dwudziestą pierwszą. Zadanie wykonane.

Galeria tu (czyli w linku).
I mapka. 


Kategoria wyprawy > 100km



Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa hwils
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]