Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi elizium z miasteczka Kórnik. Mam przejechane 50944.69 kilometrów w tym 3241.25 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 24.44 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 190219 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy elizium.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 136.80km
  • Teren 12.00km
  • Czas 06:40
  • VAVG 20.52km/h
  • VMAX 44.60km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Kalorie 3555kcal
  • Podjazdy 498m
  • Sprzęt Zethos
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ziemia Kaliska

Niedziela, 25 września 2016 · dodano: 26.09.2016 | Komentarze 3

Wrzesień tego roku mamy tak piękny, aż dziw bierze, że jakaś wojna u nas nie wybuchła. Jak ktoś zaplanował sobie urlop w lipcu tudzież w sierpniu, to miał zimno, deszczowo i ogólnie mało ciekawie. Natomiast wrzesień... cóż... od samego początku zaskakiwał wysokimi temperaturami, brakiem opadów, stabilną pogodą i temu podobnymi rzeczami, które raczej powinny mieć miejsce w okresie, gdy dzieciaki nie chodziły do szkoły. Choć oczywiście nie można zapominać, że 3/4 tego miesiąca to przecież jeszcze nominalnie lato, zatem co w tym dziwnego, że ciepło?

Ano, nic. A skoro ciepło, to tym bardziej przyjemnie pojeździć na rowerze. Zaplanowaliśmy na ostatnią niedzielę września wypad ekipy KBR na Ziemię Kaliską. Prostą eskapadę: pociąg, kręcenie km, zwiedzanie jakichś tam fajnych miejsc, podziwianie widoków i powrót pociągiem. W sumie miało wyjść jakieś 190 km z dojazdami na dworzec, wyszło zaś mniej, ale... nie uprzedzajmy faktów. 

fot. Piotrek F.

Ranek... wbrew moim zachwytom nad ciepłym wrześniem okazuje się być dość rześkim. By nie powiedzieć: zimnym jak cholera. Z domu, o 6.30 ruszam a termometr wskazuje 6 stopni. Lekko się trzęsę, i chyba dwukrotnie w drodze na dworzec przymierzam się, by jeszcze dodatkowo się oblec. Ostatecznie jednak docieram na miejsce zbiórki, a potem, już całą ekipą lecimy na dworzec niby w Kórniku, a tak naprawdę w Szczodrzykowie. Na miejscu jeszcze jakieś fotki, nadjeżdża pociąg... którym docieramy do Ostrowa Wlkp. Jest 8.35, gdy wysiadamy na peronie i trzeba grzecznie zasuwać z rowerem pod pachą do przejścia podziemnego. 

Pierwszy odcinek jazdy przez Ostrów okazuje się być lekko zwichrowany. Nie wiem dlaczego ślad pozwolił się wytyczyć "pod prąd" - praktycznie całą trasę na rynek - zupełnie jeszcze pusty - pokonujemy drogami, które nakazują jazdę w przeciwną stronę. Niedobrze. Na szczęście mamy w ekipie byłego lokalsa, więc Piotr sprawnie dyryguje: jechać, nie marudzić, tu będzie pusto. I jest. Na rynku stajemy pod ratuszem, wokół pełno ogródków kawiarnianych i restauracyjnych, ani chybi jeszcze lato. Niektóre już otwarte kuszą zapachem kawy, jednak unikam myśli o postoju jak ognia - czas jest wyznacznikiem tej trasy, nie wszyscy dadzą radę jechać szybko, więc trzeba się ogarniać. Foty i ... start do Lewkowa. 

Klasycystyczny pałac Lewickich w Lewkowie, z końca XVIII wieku zawsze chciałem odwiedzić. Z Ostrowa prowadzi tam szlak rowerowy, idący praktycznie przez cały miejski odcinek asfaltowym DDR-em. Nie ma zakazu jazdy po jezdni, ale jest niby nakaz jazdy po ścieżce - jedziemy nią grzecznie w coraz to bardziej ciepły poranek. Przebijamy się nad fragmentem drogi ekspresowej i ... na tym pierwszym wiadukcie wiem już, że łatwo nie będzie. Jeden z kolegów wyraźnie zostaje na podjeździe (tak tak, wiem, to nie górka, ale jak to opisać?) i zwalniamy, czekając na niego po drugiej stronie. Lewków wyłania się zza zakrętu i ... część ekipy jedzie na pobliskie lotnisko, zaś ja śmigam tam, gdzie chciałem dotrzeć. Pałac.

Ten - obecnie zabytek - jeden z pierwszych pałaców klasycystycznych na tych ziemiach, pozostawał w rękach Lipskich z Lipego do 1939, a w 1945 przejęty przez Skarb Państwa. Odrestaurowano go w latach 1972–1987, co niestety widać; dziś mieści Muzeum Wnętrz Pałacowych, oddział Muzeum Okręgowego Ziemi Kaliskiej w Kaliszu. 

Wokół całkiem zgrabny park, szkoda, że czasu mało i że jesteśmy tak późno - jestem przekonany, że dosłownie 15 minut wcześniej promienie wschodzącego słońca pięknie musiały się przesmykiwać po unoszących się znad parkowych stawów oparach mgieł. Widzę ich tylko namiastkę i cóż... nie można mieć wszystkiego. Dociera reszta ekipy akurat, gdy jestem już po zdjęciach, więc ruszamy dalej.

Dalej mamy zabytkowe kościółki w Ożgowie...

... i Kotłowie, a także kilka bardzo przyjemnych pagórków przez Mikstatem.

Niestety wspomniany wyżej kolega ma dziś wyraźnie zły dzień.

fot. Piotrek F.

Większość ekipy ucieka nam, mimo podjazdu, my wleczemy się powoli tak, że Norbi w końcu rozkłada na kierownicy szachy magnetyczne i zaczyna kolejną partię. Jego spokój wręcz koreluje się z błogością niedzielnego przedpołudnia. Drogi są puste... no prawie puste, bo co i rusz mijają nas kolejni rowerzyści. W końcu i ja nie daję rady, staję, robię fotki i odjeżdżam do Mikstatu informując, że poczekam na nich w miejscowości. Gdy w końcu docierają, cała ekipa zdążyła się już rozebrać do krótkich rękawków, jest ciepła, praktycznie można powiedzieć - letnia niedziela. Aż chce się jechać. 

W czasie, gdy nasz osłabły kolega ustala sobie transport powrotny (zapada decyzja, by jednak nie jechał dalej) jedziemy na mikstacki rynek i pod kościół św. Trójcy. W kościele msza, no niczego innego nie można się było spodziewać, więc zwiedzić go nie da rady. Wiemy też, że całą ekipą jedziemy dalej, do Grabowa nad Prosną, dopiero tam rozstaniemy się z naszym skonanym rowerzystą. Droga wiedzie przez pogórze ostrzeszowskie, toteż trasa nie umyka nam tak, jakbyśmy chcieli. Grabów to... 50 km, a od startu w Ostrowie minęły... 4h. Muszę coś więcej dodawać?

W każdym razie w Grabowie Jasiu zawraca w stronę Kalisza, dokąd ma po niego przyjechać transport, a my dalej jedziemy wg planu. Sprawniej i jednakowoż znacznie szybciej. Kolejne km umykają aż miło, ale jest i czas na zdjęcia. Pięknie prezentujące się pagórki przed Kaliszem...

... wieża telewizyjna i kościół w Chełmcach to tylko kilka całkiem fajnych miejsc, gdzie aż żal nie wyjąć aparatu. Po coś w końcu wlokę tę lustrzankę ze sobą.

Do Kalisza wjeżdżamy około 14, po drodze mamy w planach Kaliski Gród Piastów - Zawodzie. Jedziemy tam wałami wzdłuż Prosny, a gdy docieramy na miejsce, okazuje się, że tego dnia wstęp jest wolny. Korzystamy z okazji, wewnątrz muzeum widać przygotowania do pikniku historycznego.

Całość prezentuje się bardzo fajne, a że stanowisko położone jest na uboczu, to i zgiełk naszej cywilizacji nie przeszkadza w obcowaniu z historię.


W końcu jednak trzeba jechać - mamy zamówiony obiad (nasz lokals Piotr o to zadbał) i porządne burgery z wołowiny już się przygotowują.



Poobiedni Kalisz to obowiązkowa wizyta pod Teatrem im. Bogusławskiego...


oraz na kaliskim, bardzo ładnym rynku.



Uzupełniamy napoje w pobliskim sklepie i jedziemy do Gołuchowa. Jak przystało na położone w dolinie rzeki Prosny miasto - skoro wjeżdżaliśmy do niego długim, przyjemnym zjazdem z południowych wzgórz, to i wyjechać należy zeń pod górkę. Co czynimy z nieskrywaną przyjemnością. Do Gołuchowa nie jedziemy jednak wzdłuż krajówki, tylko przemykamy bokami. Dopiero na ostatni odcinek trasy przedgołuchowskiej wybieramy jazdę wzdłuż DK12, aczkolwiek tam poprowadzono DDR, więc jedzie się dość bezpiecznie. Niestety polecam omijać ten fragment w przypadku jazdy rowerem szosowym - ścieżkę rowerową zbudowano z kostki, na dodatek sporo na niej "naturalnych śmieci" - jazda kolarzówką zdecydowanie przyjemna nie będzie. 

Zanim dotrzemy do Gołuchowa skręcamy w las, by rzucić okiem na słynny głaz narzutowy. To miejsce dość popularne wsród okolicznych mieszkańców oraz turystów, toteż na leśnym dukcie spotykamy spore grupy spacerujących ludzi. Szlak jest dobrze oznaczony, a sam głaz... jeszcze załapuje się wraz z nami na ostatnie promienie słońca. Zachęcam ekipę do sprawnego ruszenia w dalszą drogę, bo Gołuchów już po zachodzie to byłaby jednak porażka.

Pod zamek Czartoryskich docieramy właściwie w ostatniej chwili. Po parku zamkowym jeździć nie wolno, toteż prowadzimy rowery i zanim dotrzemy na najlepsze miejsca widokowe, słońce powoli zaczyna zanikać za drzewami. Robię kilka fotek...

...ekipa ubiera się w rękawki czy co tam kto ma, bo po zachodzie zrobi się na pewno zimno. Zakładam lampki, zbieramy się wszyscy, a na pożegnanie Jędrzej robi grupową fotkę i można jechać.

fot. Jędrzej

Prosto ku zachodzącemu słońcu.

Po drodze jeszcze na chwilę przystajemy w Kuczkowie, gdzie wywindowany na lekki pagórek kościółek załapuje się na żółto-pomarańczowe światło zachodu, a potem jest już tylko szybka jazda do Taczanowa, skąd odjeżdża nasz pociąg do Kórnika.



Na miejscu jestem krótko po ósmej, akurat, by dziecku zaśpiewać kołysankę. Kurtyna. :)





Komentarze
elizium
| 20:33 środa, 26 października 2016 | linkuj Impossible is nothing!
Hipek | 20:27 środa, 26 października 2016 | linkuj Uśmiechnął się!
krzysieksobiecki
| 16:42 środa, 28 września 2016 | linkuj Grupa prezentuje się zawodowo! Burgery takie, że aż dziw, że nie pourywaliście korb ;-) ps. Ładne zdjęcia.
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa latdw
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]