Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi elizium z miasteczka Kórnik. Mam przejechane 50944.69 kilometrów w tym 3241.25 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 24.44 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 190219 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy elizium.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 122.20km
  • Czas 04:36
  • VAVG 26.57km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Kalorie 2825kcal
  • Podjazdy 977m
  • Sprzęt Rossi
  • Aktywność Jazda na rowerze

eMeRDePe... w pigułce...

Niedziela, 27 sierpnia 2017 · dodano: 31.08.2017 | Komentarze 5

Maraton Rowerowy Dookoła Polski, zwany w skrócie MRDP to mordercza impreza kolarska organizowana raz na cztery lata przez Daniela Śmieję. W 2013 roku, podczas poprzedniej edycji śledząc zmagających się z dystansem zawodników (gdyby ktoś wykazał się taką niewiedzą, to przypominam: 3140 km wzdłuż granic Polski, które trzeba przejechać w limicie 10 dni) wpadliśmy ze znajomymi na pomysł zorganizowania Maratonu Podróżnika. Imprezy, która miała być dla ludzi, zaczynających swoją przygodę z ultramaratonami takim wprowadzeniem. I była, ale tylko w swojej pierwszej edycji. Potem... Maraton Podróżnika zrobił się konkretnym wyzwaniem kolarskim, a rolę imprezy wprowadzającej w świat ultra przejął KMT. Ale... to opowieść na inną okazję. W każdym razie od 2013 roku sporo ludzi zaczęło sobie ostrzyć zęby na MRDP. Ostrzyć... w sensie ostro trenować, bo ponad trzy tysiące km, z czego 1/3 ponad po górach to nie jakieś tam fiu - bździu. 

Na starcie w Rozewiu stanęło w tym roku ponad 60 zawodniczek i zawodników. Niektórzy po raz kolejny, a inni jako debiutanci. Hipek i Hipcia, jeżdżący ultra w sposób kosmiczny (bo jak skomentować 15 min postoje na 500 km?), metodycznie i szybko jeżdżący Kosma, czy Rapsik, nasz KaBeeRowy wymiatacz z Kórnika, który do tego maratonu zapalił się zaraz, jak tylko o nim usłyszał. Jechał rzecz jasna zwycięzca poprzedniej edycji, czyli Wilk, jechał Robert1973 (niesamowite, że udało mu się wystartować pomimo ciężkiego wypadku, jaki miał na rowerze w tym roku), Czarek, z którym startowaliśmy wspólnie kilka tygodni temu w Tour de POMORZE. I oczywiście znajomych jechało tam znacznie więcej, wymieniam tu tylko tych, z którymi... spotkałem się na trasie. No właśnie: spotkałem. Nie uprzedzajmy jednak faktów.

Analizując pozycje poszczególnych zawodników (korzystali na maratonie z tych samych lokalizatorów, co my na III KMT) doszliśmy w gronie KBR w sobotę do wniosku, że dołączymy do Rapsika na trasie MRDP. Na niewielkim w sumie odcinku (jakieś 40-60 km). Ale zawsze. Jak postanowiliśmy, tak zrobiliśmy. Plan nasz zaczął nabierać kształtów w piątkowy wieczór, gdy zawodnicy jeszcze jechali po górach, a w sobotę po południu został dość mocno zweryfikowany za sprawą nagłej zmiany pozycji. Zamiast jechać pociągiem do Zielonej Góry i grzać potem na kołach do Brodowa (na PK32), by dalej towarzyszyć zawodnikom na trasie musieliśmy jechać w kierunku Szczecina i stamtąd zawrócić na południe, licząc, że kogoś po drodze zgarniemy.

Ruszamy w niedzielę rano o 5. Jedziemy we trójkę, już w aucie, na bieżąco monitorując zawodników postanawiamy jechać do Gryfina, skąd wyjedziemy ekipie naprzeciw. Liczę, że uda nam się złapać kilku znajomych, zanim dopadniemy Rapsika, więc wszystko wygląda na rzeczowy plan. I tak też jest. Do Gryfina wjeżdżamy akurat w momencie, gdy pojawia się tam Arkadiusz Dąbek... jest dobrze - myślę sobie, bo wiem, kto przyjedzie następny. Szybko wypakowujemy rowery, błyskawicznie jestem uszykowany i czekam na resztę chłopaków... i prawie przegapiam Hipcię, tnącą przez Gryfino w zwykły sobie sposób. Naiwnie krzyczę za nią, jakbym się spodziewał, że może jechać bez muzyki w słuchawkach. I ruszam ostro, licząc że może jednak uda mi się ją dogonić. W międzyczasie zmieniają się światła, zapala mi się czerwone, ale nie zwalniam i gdy dojeżdżam do skrzyżowania bogowie ultrasów kiwają w moją stronę łaskawą ręką, pojawia się zielone, więc przelatuję przez krzyżówkę i... z radością widzę, że Agata zjeżdża na stację Orlen. Uff.. 

Chwilę rozmawiamy, widać, że jeszcze się dobrze nie rozbudziła po nocy, toteż nie zamierzam jej przeszkadzać. Kupuje energetyka i rusza w drogę, a ja zawracam do chłopaków i dalej jedziemy już w stronę Rapsa. Oczywiście mając w planach wspólną jazdę z kolejnymi maratończykami. 

Pierwszy z nich pojawia się jakieś 10 km później. Wilk. Miał się wycofać, ale jednak jedzie dalej. Kiwamy sobie, zawracam, dojeżdżam do niego i jedziemy kilka km wspólnie, omawiając maraton. W zasadzie to ja tam coś pytam, a on opowiada. Nie widać po nim tej kontuzji, to jednak doświadczony zawodnik i raczej wie, na co może sobie pozwolić, a na co nie. W końcu jednak musimy się rozstać, bo nie dogonię swojej ekipy. Rozstajemy się przed Gryfinem, zawracam znowu i dojeżdżamy do Kuby i Norbiego, czekających na stacji za Widuchową, tej samej, na której miesiąc niespełna temu sam stawałem nad ranem, by uzupełnić sobie bidony podczas TdePOM.

Tniemy dalej. Kolejni zawodnicy pojawiają się na wjeździe do Krajnika Dolnego, więc wkrótce powinien się pojawić Robert1973. I jest... ale zauważam go, a właściwie jego niebieski rower pod sklepem, gdy przelatujemy obok idąc ostro na podjazd. No trudno. Za chwilę będzie Hipek... i faktycznie, wkrótce jest. W słuchawkach. Rozmawiamy ze sobą kilka minut, pytam, gdzie jest, ale oczywiście nie wie... w końcu rozłączamy się, bo zaczynają się dziury za Krajnikiem Górnym. Ruch jak w Paryżu na wsi, auta, autobusy... ludzie, jest niedziela rano, nie moglibyście siedzieć w domach? W końcu, tuż za Doliną Miłości (hehe) zza wzgórza wyłania się Witek. Jedzie w kategorii Total Extreme, co oznacza, że nie wolno mu udzielać żadnego wsparcia. Myślę o przygotowaniu zasadzki: położę banana na jezdni i zobaczę, czy się skusi... ale zanim cokolwiek uczynię, macha czapeczką na powitanie i znika za pagórem. Zawracam więc, gonię go chwilę i po chwili jedziemy razem do Krajnika, pod ten sam sklep, gdzie widziałem rower Roberta. Jego już jednak tam nie ma. Rozmawiamy o planach, o drogach, o telefonach do kilku wójtów czy wojewodów w sprawie dramatycznej jakości nawierzchni dróg, po których przyszło mu jechać. Mam też okazję prześledzić słynny "hipkowy reżim postojowy". Całość, z zatrzymaniem, zakupami w sklepie, zjedzeniem banana, zapakowaniem zakupów i przybiciem piątki nie zajmuje mu więcej niż 5 minut. No cóż, jak mawia Transatlantyk: można z Hipkami jechać, tylko to zazwyczaj krótko trwa.

Z Krajnika Hipek rusza dalej, a ja zawracam znowu w kierunku Cedyni. Teraz już czas na Rapsa. Moje harpagany pewnie już do niego dojechały, więc nie ociągam się, tylko zasuwam ile wlezie. Tzn. tak, żeby się nie zabić na tych dziurach. Okazuje się, że ekipa stoi. Norbi jadąc wypatrzył prawdziwka (on tak ma, jak nie rżnie minimum 35 km/h), więc zatrzymali się, wpadli w las i nazbierali ze 20 sztuk dorodnych okazów. Gdy dojeżdżam ruszamy dalej i chwilę potem pojawia się auto techniczne Pawła. A na zjeździe do Lubiechowa Dolnego łapiemy samego Rapsa. Cel został osiągnięty, zaskoczenie jest pełne.  

Zawracamy. Chwilę mi zajmuje, zanim dopadam do ekipy (bo wlatywałem do Lubiechowa pierwszy, na sporej prędkości, a po nawrotce czeka mnie mały podjazd). Nic dziwnego, jadą powyżej 30 km/h. Dopiero po kilku km Raps zwalnia, bo dociera do niego, że się zarżnie, jak pojedzie tak ostro. Adrenalina po spotkaniu zrobiła swoje. Potem jednak jedziemy zdecydowanie wolniej, do wyjazdu na krajówkę przyjemnie się gada, bo ruch znowu zrobił się niewielki. Gdy wyjeżdżamy na DK 31 dogania nas i mija Czarek Urzyczyn... zostawiam więc moich towarzyszy i tnę za nim, by zamienić choć parę słów. Musi być zmęczony, bo udaje mi się go wkrótce dojść (czego nie byłem w stanie zrobić na Tour de Pomorze), rozmawiamy o wrażeniach z trasy itd. Wygląda naprawdę dobrze, i nic dziwnego, że dojedzie do mety w czasie poniżej 9 dni. Będzie jedną z nielicznych osób, które ostatnie 500 km przejadą w czasie poniżej 24h. Zostawiam go, zwalniam i czekam, aż dogoni mnie Raps. Jedziemy dalej razem i chwilę przed Widuchową widzę, że Paweł zjeżdża niebezpiecznie w kierunku pobocza, a potem potrząsa głową... dojeżdżam obok i wymuszam rozmowę, bo widać, że przysypia. Na zmianę rozmawiamy z nim cały czas do Gryfina, po czym zjeżdżamy na parking przy kościele by zapakować się na powrót. 

Zmęczony Raps idzie się położyć, a my wymieniamy mu koło w rowerze. Jego rozcentrowane kółko zabieram ja, a on dostaje moje, też z kasetą 32. Norbi, jak to Norbi... swoimi magicznymi rękoma doprowadza rower Pawła do stanu prawie idealnego: zamiast zgrzytów i trzasków przerzutki po kilku minutach regulacji chodzą jak szwajcarski zegarek. Pakujemy się do auta, zostawiamy Pawła i wracamy do domu. I do ślęczenia przed ekranem...

Ot, i całe nasze emerdepe w pigułce. 


Kategoria KBR, ultra



Komentarze
elizium
| 13:19 czwartek, 31 sierpnia 2017 | linkuj semantyka...
Hipek
| 13:18 czwartek, 31 sierpnia 2017 | linkuj Niedobre, parzystokopytne zwierzę?

Nie "bujałem" tylko "chciałem zrobić niespodziankę".
elizium
| 13:13 czwartek, 31 sierpnia 2017 | linkuj Aha, czyli mnie bujałeś? Zły, niepozytywny Hipek.

Sporo siedzenia, co Jurek? Ale w sumie emocjonujący wyścig :)
Jurek57
| 12:01 czwartek, 31 sierpnia 2017 | linkuj Świetnie zredagowane ! Szybko i treściwie .... !
Nie byłeś jedynym , monitorującym ... . Ja zaczynałem od 3 w nocy kiedy siadałem za kółkiem ciężarówki.
Pokłony dla uczestników !!!
Hipek
| 11:50 czwartek, 31 sierpnia 2017 | linkuj Dzięki, Cyfralku, za miłe spotkanie na trasie. Przynajmniej raz dostałem aktualne info nie przez słuchawkę. Czyli tak jak zwierzę, bez elektroniki.

Sprostuję tylko: gdy powiedziałeś, że wyjeżdżacie z Krajnika, celowo powiedziałem, że nie wiem, gdzie jestem, bo wiedziałem, że za kilka minut na mnie wpadniecie. Taka tam niespodzianka.
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa tynim
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]