Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi elizium z miasteczka Kórnik. Mam przejechane 50944.69 kilometrów w tym 3241.25 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 24.44 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 190219 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy elizium.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 122.75km
  • Teren 5.65km
  • Czas 06:02
  • VAVG 20.35km/h
  • VMAX 44.20km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • Kalorie 4487kcal
  • Podjazdy 467m
  • Sprzęt Zethos
  • Aktywność Jazda na rowerze

Nie należy wierzyć w prognozy

Środa, 8 stycznia 2014 · dodano: 08.01.2014 | Komentarze 1

Rano zawiozłem dzieciaki do przedszkola i szkoły. Sprawdziłem pogodę, zapowiadał się kolejny ciepły (jak na styczeń) i zdaje się, że przyjemny dzień. A że miałem jeszcze kilka dni urlopu z poprzedniego roku do wykorzystania - to szybki telefon załatwił sprawę. 

Ruszyłem na trasę zaliczać nowe gminy. Przez pierwsze trzy z nich (Kostrzyn, Swarzędz, Pobiedziska) jechało się znakomicie. Osiem stopni, leciutki wiaterek w plecy (choć miałem takie dziwne uczucie, że obym tego nie żałował) - pierwsze 50 km zrobiłem w niespełna 2h, co jak na mnie było świetnym rezultatem. Nawet przejazd przez Dolinę Cybiny (delikatny, choć jak na Wielkopolskę znaczny) podjazd przed Biskupicami śmignęło mi się całkiem spoko. 

Po przekroczeniu szosy gnieźnieńskiej w Biskupicach pojechałem w kierunku na Jerzykowo, a potem Kołatę. Tam... skończył się asfalt. Trochę pokręciłem się po wsi, zajrzałem do sklepu wiejskiego, ale drzwi i wystrój rodem z lat 50-tych, plus napis "proszę dzwonić" i zamknięcie na cztery spusty jakoś nie podniosły mnie na duchu. Na wyczucie zatem wyjechałem z Kołaty leśną drogą, skręciłem w lesie okazało się że odpowiednio i tak szlakiem ... (ha!) pomarańczowym, czyli Pierścieniem Rowerowym dookoła Poznania dojechałem do Wrąbczyna. Ubłocony, ale zadowolony.



Było naprawdę świetnie. Z Wrąbczyna skierowałem się ku kolejnej nowej gminie tego dnia, czyli w kierunku na Kiszkowo. Wybrałem trasę przez Krześlice, trochę dlatego, że Pałac w Krześlicach chciałem zawsze zobaczyć, a po części iż liczyłem na tamtejszą restaurację: dobra kawa powoli zaczynała mi się marzyć. Dojechałem i ... dupa. Zamknięte, tabliczka "groźny pies", pogoda licha, że zdjęcia nie zrobisz, słowem: masakra. Nie zatrzymując się zatem popedałowałem na Kiszkowo, do którego nie zamierzałem dotrzeć - ważne, że wjechałem do gminy. Przed Sroczynem skręciłem na Lednogórę i ... zaczęło się. Najpierw delikatny wiatr w twarz i coraz bardziej psująca się pogoda, która swoje apogeum osiągnęła w Skrzetuszewie. Wiatr nagle warknął ostrym porywem, zaciął porządną ulewą w twarz, aż ciężko było utrzyma się na rowerze na jezdni bez ciągłego kontrowania. Te 10 km w gęstej, paskudnej ulewie odebrało mi chęć do dalszej jazdy i przekraczając tory kolejowe obok stacji w Lednogórze poważnie myślałem już nad skróceniem wycieczki. Ostatecznie dwa zjedzone pączki w przydrożnym sklepie i wewnętrzne zacięcie (no jak, ja mam się poddać??!!) spowodowały, że pojechałem dalej.

W Imielnie ... wjechałem na polne drogi, którymi parę lat temu (jak budowano S5 z Gniezna do Kostrzyna) pokręciłem się samochodem, szukając wjazdu wówczas na starą drogę do Kostrzyna. Dziwne było jechać po swoich śladach, po paru latach, obok tych żwirowni. Na szczęście przestało padać, a zaopatrzony w dodatkowe rękawice zrobione z worków foliowych (rękawice rowerowe zupełnie przemokłem) spokojnie dawałem radę po tym lokalnym błocku. Za Wierzycami zaczął się asfalt i tak szybko w miarę dojechałem do Czerniejewa. Pałac niestety dalej w kiepskim stanie, niebo marne, więc nie zatrzymując się skierowałem się ku Nekli. O rrrany. Tak paskudnie długo ciągnących się 8 km prostej - zupełnie prostej drogi pod wiatr jeszcze nie jechałem tego dnia. Walcząc z wiatrem (padać przestało, ale wiać - ani trochę) dotarłem w końcu do Nekli. Ostatniej nowej dla mnie gminy tego dnia. Do Środy Wlkp. miałem stamtąd 18 km, potem jeszcze jakieś 15 do domu. Te 30 km zajęło mi prawie 2h! Wiatr, paskudnie silny. Spychający z drogi. NIsko wiszące chmury i co rusz pojawiające się opady. Makabra. Ani w Gieczu, ani nigdzie indziej nie stawałem, nie robiłem zdjęć, walcząc z pogodą i z samym sobą. Wróciłem do domu po przejechaniu 120 km, nie zdążyłem po córkę do przedszkola (a planowałem, że około 14.30 powinienem być na miejscu). 

Zupełnie nowe doznanie. I strasznie kiepska średnia niestety.


Kategoria wyprawy > 100km



Komentarze
Nazleb | 13:21 wtorek, 25 lutego 2014 | linkuj Podziwiam za wytrwałość - nie dość, że 8 stycznia - to te przeklęte wiecznie zamknięte zajazdy (zamki/pałace/dworki) w których człowiek mógłby się kawy napić... (może termos warto kupić) :D
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa spoto
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]