Info
Ten blog rowerowy prowadzi elizium z miasteczka Kórnik. Mam przejechane 50944.69 kilometrów w tym 3241.25 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 24.44 km/h i się wcale nie chwalę.Suma podjazdów to 190219 metrów.
Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2019, Styczeń1 - 7
- 2018, Październik1 - 1
- 2018, Wrzesień1 - 2
- 2018, Sierpień1 - 0
- 2018, Lipiec4 - 0
- 2018, Czerwiec9 - 0
- 2018, Maj8 - 1
- 2018, Kwiecień17 - 14
- 2018, Marzec16 - 9
- 2018, Luty11 - 10
- 2018, Styczeń10 - 22
- 2017, Grudzień8 - 0
- 2017, Listopad7 - 2
- 2017, Październik15 - 14
- 2017, Wrzesień16 - 4
- 2017, Sierpień15 - 22
- 2017, Lipiec26 - 19
- 2017, Czerwiec13 - 9
- 2017, Maj30 - 12
- 2017, Kwiecień13 - 2
- 2017, Marzec15 - 3
- 2017, Luty14 - 4
- 2017, Styczeń16 - 3
- 2016, Grudzień11 - 4
- 2016, Listopad17 - 2
- 2016, Październik15 - 10
- 2016, Wrzesień22 - 7
- 2016, Sierpień20 - 16
- 2016, Lipiec21 - 20
- 2016, Czerwiec14 - 21
- 2016, Maj25 - 18
- 2016, Kwiecień22 - 25
- 2016, Marzec22 - 8
- 2016, Luty22 - 2
- 2016, Styczeń12 - 10
- 2015, Grudzień10 - 3
- 2015, Listopad20 - 11
- 2015, Październik20 - 25
- 2015, Wrzesień27 - 28
- 2015, Sierpień31 - 15
- 2015, Lipiec2 - 2
- 2015, Czerwiec9 - 11
- 2015, Maj21 - 52
- 2015, Kwiecień16 - 14
- 2015, Marzec20 - 26
- 2015, Luty6 - 6
- 2015, Styczeń6 - 18
- 2014, Grudzień1 - 0
- 2014, Listopad3 - 1
- 2014, Październik6 - 1
- 2014, Wrzesień10 - 5
- 2014, Sierpień5 - 6
- 2014, Lipiec14 - 6
- 2014, Czerwiec10 - 6
- 2014, Maj13 - 4
- 2014, Kwiecień7 - 8
- 2014, Marzec14 - 3
- 2014, Luty5 - 2
- 2014, Styczeń4 - 4
- 2013, Grudzień1 - 0
- 2013, Listopad5 - 0
- 2013, Październik14 - 0
- 2013, Wrzesień12 - 4
- 2013, Sierpień12 - 0
- 2013, Lipiec15 - 0
- 2013, Czerwiec14 - 1
- 2013, Maj8 - 0
- 2013, Kwiecień7 - 0
- 2012, Wrzesień2 - 0
- 2012, Sierpień3 - 0
- 2012, Lipiec11 - 0
- 2012, Czerwiec1 - 0
- 2012, Maj3 - 0
teren
Dystans całkowity: | 2211.08 km (w terenie 1028.70 km; 46.52%) |
Czas w ruchu: | 118:27 |
Średnia prędkość: | 18.67 km/h |
Maksymalna prędkość: | 53.00 km/h |
Suma podjazdów: | 13420 m |
Suma kalorii: | 61085 kcal |
Liczba aktywności: | 33 |
Średnio na aktywność: | 67.00 km i 3h 35m |
Więcej statystyk |
- DST 138.60km
- Teren 44.50km
- Czas 07:33
- VAVG 18.36km/h
- VMAX 43.00km/h
- Temperatura 23.0°C
- Kalorie 3883kcal
- Podjazdy 571m
- Sprzęt Zethos
- Aktywność Jazda na rowerze
Latarnie cz. 3
Niedziela, 13 sierpnia 2017 · dodano: 22.08.2017 | Komentarze 0
Ranek w Ustroniu jest słoneczny. Wita nas błękitnym niebem, brakiem opadów i… jakby nieśmiało nawet takim delikatnym ciepłem? Może da się jechać na krótko? Nie, na razie się nie da. Nocleg w każdym razie żegnamy bez żalu, w życiu bym się tam nie zagnieździł, gdyby nie mokre ciuchy. Chateńka czasy świetności miała pewnie przed wojną (bez wnikania którą), a i w to mało kto pewnie by mi uwierzył. Już w nocy zastanawiałem się, czy z sieni, przez zamknięte drzwi, dociera do nas zapach naszych butów? Nie, poranna analiza upewnia mnie, że… nasze buty na zewnątrz zdecydowanie pachną. Śmierdzi pokój. Smrodem zastanym. Dobra dobra, nie narzekam, mogłem spać pod namiotem, prawda? Mogłem. Wstajemy więc, szybkie śniadanie, bo za oknem już słychać nowych gości, którzy „przejmą” nasz pokój. Desperados ;)
O 9 jesteśmy już na rowerach. Ruszamy od razu z kopyta, bo Jędrzej koniecznie chce na ten Hel. A skoro tak, to trza dojechać do Ustki. Tniemy… tzn. wyruszamy i od razu zaczyna kropić. Wrrr… nie ma mowy, nie wyciągam kurtki. Jedziemy więc kawałek w siąpiącym deszczu, który ostatecznie decyduje się zostać nad Ustroniem, a nad nami powoli się przejaśnia. Gdy docieramy pod latarnię w Gąskach, już nie pada. A nawet znowu na chwilę wygląda słońce. Nie jadę jednak na krótko, zostaję w kurtce gamexowej, bo koszulka, którą założyłem ma na tyle płytkie kieszenie, że mogę zgubić telefon. Poza tym jest chłodno, jakieś szesnaście stopni, więc wcale nie chce się człowiekowi rozbierać. Focimy tylko z zewnątrz, latarnia zamknięta, (Jędrzej niepocieszony) chowamy aparaty i możemy ruszać. Początkowe kaemy to remontowana nawierzchnia… a właściwie jej brak. Jedziemy zatem wolniej, bo turyści wylegli na ulice i walą całą szerokością nieistniejącej drogi. Gdy wjeżdżamy do Mielenka.. zaczyna znowu kropić. Przeczekujemy największy opad pod parasolem przy knajpce (pustej z samego rana) a potem jedziemy do stolicy polskiego obciachu. Wjeżdżamy tam, jakżeby inaczej, przy dźwiękach Despacito.
Przebijając się przez zalegające na ulicach i chodnikach tłumy zatrzymujemy się ostatecznie na lody przy jakiejś kawiarence, która wygląda na dość przyzwoitą. Zamawiam kawę i lody, podobnie, jak mój kompan i… przez cały pobyt w lokalu słucham (nie da się niestety odsłyszeć tego) wynurzeń nawalonego (jest 10.30, więc albo od wczoraj go trzyma, albo już rano poszedł za ostro) kolesia, który swoją partnerkę traktuje jak przedmiot. Dopijam kawę duszkiem, wymuszam na Jędrzeju ogarnięcie się i spadamy stąd. Można powiedzieć, że Mielno nie zawiodło nas swoim klimatem…
Wyjazd z Mielna jest za to niezwykle przyjemny. Fajna rowerowa ścieżka wzdłuż wybrzeża Jeziora Jamno. Mijamy dawną bazę wodnosamolotów, a potem wyjeżdżamy na fragment sztucznego falochronu oddzielającego kanał i jezioro od morza. Fotka i śmigamy ddr’em aż do Łazów. Mamy bardzo dobry czas, ale… zachciało mi się jechać wzdłuż wybrzeża. Gdy Jędrek wymienia baterie w garminie, przepytuję kierowcę busa, który się właśnie napatoczył. „Panie - przejedziemy wzdłuż wybrzeża? - Jasne, rowerami bez problemu…” więc zmieniamy trasę i zamiast po śladzie („Krzysztof, zjechaliśmy ze śladu… - Wiem!, - Ja tylko zwracam uwagę…”) jedziemy w las po betonowych płytach, próbując przejechać mierzeją oddzielającą Jezioro Bukowo od Bałtyku. Nie da się… to zawracamy, i jedziemy drogą z płyt betonowych w las… może tu będzie jakiś skrót. Aha… jasne. Koniec końców wracamy na szlak wytyczony pierwotnie, po stracie jakiejś 1,5h i kilkunastu kilometrach spędzonych w lesie. A trzeba było jechać od razu wg śladu (pamiętacie? „Krzysztof, zjechaliśmy ze śladu”), a nie próbować skrótów. Kto drogi skraca, ten w domu nie nocuje…
Trzeba jednak przyznać, że ta trasa przez Osiek i Iwięcino ładna jest. Najpierw jedziemy obserwując kitesurfingowców, jak pięknie sobie poczynają w szalejącym nad jeziorem Jamno wietrze. A potem trasa skręca na tamtejszy szlak św. Jakuba. Który wiedzie przyjemną drogą wśród pól. Gdy wreszcie dojeżdżamy do cywilizacji, to okazuje się, że w kierunku Dąbek i Darłowa wiodą całkiem sprytne i przyjemne asfaltowe ścieżki rowerowe. Zupełnie, przyznaję bez bicia, ich nie pamiętam, mimo iż jechałem tamtędy niespełna 3 tygodnie temu podczas Tour de Pomorze. Jedyne co kojarzę, to restaurację w Bobolinie, bo tam właśnie znajdował się punkt żywnościowy. Na którym pierwszy raz dogonił mnie Raps i na którym spędziłem jakieś 10 minut. Tym razem nie stajemy, tylko ładnie jedziemy dalej i docieramy do Darłowa. Tam mamy dwa punkty programu: zamek i latarnię. Jędrzejowi zapalają się oczy, gdy dowiaduje się, że może iść zwiedzać. Ja zamawiam obiad, kawę i oddaję się lenistwu pod zamkiem. Znaczy się knuję, co by tu jeszcze dziś zobaczyć…
Spod zamku, po niezłym obiedzie jedziemy obaczyć darłowską latarnię. A potem jeszcze na falochron i tak jakoś nagle robi się prawie siedemnasta. Oj, mało czasu, a mamy dotrzeć do Ustki.
Po drodze jest jednak latarnia w Jarosławcu - zaliczona, zwiedzona przez Jędrzeja. Ja zadowalam się jedynie fotką naszej ulubionej plaży pod Cisowem. Trasę z Darłowa do Jarosławca bowiem pokonujemy w większości nadbrzeżnym wałem, oddzielającym morze od jeziora Kopań. Przemykamy przez Wicie, gdzie znowu na pełen regulator wali disco polo i gdy wreszcie wjeżdżamy do Jarosławca (hm, tyle razy jeździłem tę trasę na lekko, a teraz z sakwami wyduszam PR na stravie), skupiamy się na jak najszybszym opuszczeniu tego kurortu.
Wspomniana wizyta w latarni trwa więc krótko, wsiadamy na rowery i bez zbędnej zwłoki wyjeżdżamy w kierunku na Korlino. Pierwsze kilometry tego odcinka jedzie się nieźle, ale w miejscowości Zaleskie wjeżdżamy na DW 203 i wtedy zabawa się kończy. Ruch jest spory, droga taka sobie, więc marzymy, by jak najszybciej dojechać. Stajemy wreszcie przy tablicy „Ustka” na obowiązkową fotę, a potem jedziemy do portu, pod tamtejszą latarnię. Cel dnia został osiągnięty. Teraz trzeba jeszcze znaleźć nocleg.
Tenże udaje się załatwić pierwszym telefonem. Co prawda cena nie jest nadzwyczajna, ale przynajmniej warunki są lepsze niż te w Ustroniu. Dojeżdżamy na kwaterę, zwalamy bambetle i wracamy do miasta na kolację i zakupy. Korzystając z tego, że słońce zaszło focimy jeszcze latarnię w trakcie pracy, po czym wracamy na zasłużony odpoczynek. Prawie 140 km przejechane, miodzio.
- DST 117.10km
- Teren 47.00km
- Czas 06:42
- VAVG 17.48km/h
- VMAX 45.00km/h
- Temperatura 20.0°C
- Kalorie 3177kcal
- Podjazdy 759m
- Sprzęt Zethos
- Aktywność Jazda na rowerze
Latarnie, cz. 2
Sobota, 12 sierpnia 2017 · dodano: 20.08.2017 | Komentarze 1
Sobota rano wita nas pochmurnym niebem. Jest rześko, wietrznie, ale nie pada. Dobre i to. Ruszamy w trasę trochę późno, bo po 10. A jakoś tak nam zeszło, nawet nie wiadomo za bardzo jak i dlaczego. Może to przez dziewczyny, które kusiły, by nie jechać... nie wiem.
W końcu jednak się zbieramy i hajda. Tzn. nie taka znowu galopada, tylko spokojny przejazd przez zatłoczone turystami miasto, wprost na pierwszy punkt wyprawy wyznaczony dzisiejszego dnia. Międzyzdrojskie molo. Brudne, byle jakie, męczące... pełne krzykliwego disco polo. Ale punkt to punkt. Wyznaczyłem tak trasę, to jedziemy, bo Jędrzej pilnuje jej bardziej, niż wojsko swojego ministra. A w każdym razie tak się mi wydawało jeszcze nieraz podczas tej wyprawy.
Po zaliczeniu fotki ruszamy w drogę. Konkretnie w DW 102. Mam to szczęście, że mój kompan nie analizował specjalnie profilu trasy. Wyznaczyłem, to wyznaczyłem, wgrał i jedziemy. Toteż te pierwsze km trochę go zaskakują. Z poziomu zero bowiem wjeżdżamy na 107 metrów n.p.m, na Wzgórze Gosań, będące świetnym punktem widokowym na zachodnim wybrzeżu. Wzgórze, jak i cały klif był zresztą dobrze widoczny z odwiedzonego molo. Można rzec, że ten odcinek ładnie rozgrzewa nas do dalszej jazdy, choć... zjazd z Gosania nie jest zbyt przyjemny. Trzeba sprowadzać rower po schodach zrobionych dla wygody turystów. Wszak wygoda turystów nie oznacza jednak wygody rowerzystów. Nic nie poradzimy, lepiej jednakowoż sprowadzać, niż wnosić... cieszymy się więc w drodze na dół... nie wiedząc jeszcze, co nas czeka. Ale... nie uprzedzajmy faktów. Jak mawia(ć będzie jeszcze nieraz) Jędrzej.
Następne kilometry do Kołczewa (dokładniej to tuż za Wisełkę) niczym, poza ruchem samochodów się nie wyróżniają. Jedzie się słabo, wkurzony na kierowców mijających na kartkę papieru decyduję się w końcu na jazdę jakieś 1,5 metra od krawędzi. Nikt mnie wtedy, bez zmiany pasa nie wyprzedzi. O dziwo... nikt nie trąbi. Nerwowe sytuacje się kończą, a my wreszcie zjeżdżamy w las, ku latarni Kikut.
Kołczewskie ścieżki rowerowe w okalających latarnię lasach wzbudzają... szacunek. Dobrze utwardzone, ciągną się przez bukowe lasy przeważające na tym terenie, toteż jedzie się niezwykle przyjemnie. Schowawszy się w ten las znikamy nie tylko przed ruchem aut, ale także przed wiatrem. Robi się wręcz cicho. Jakby przed burzą. Przemykamy przez las, docieramy pod wzgórze, na którym stoi latarnia i... hehe, nasza radość artykułowana na zjeździe z Gosania okazuje się być przedwczesna. Bo ścieżka pod latarnię Kukit prowadzi... po schodach. Nie da się tego podjechać, w każdym razie nie z sakwami, toteż chcąc nie chcąc.. zsiadamy i dygamy rowery pod górkę. Sól kolarstwa prawie.
Pod Kikutem (ale to brzmi, prawda? - zwłaszcza, że latarnia jest cała) robimy sobie fotki, a korzystając z obecności turystów, prosimy ich o wspólne zdjęcie. Mała przekąska i ... spadamy stąd. Zjazd jest na szczęście rowerowy (czyli można powiedzieć, że ta górka to odwrotność Gosania), śmigamy na dół, przez bukowe lasy by wyjechać z powrotem na DW 102, prowadzącą do Międzywodzia. Zanim jednak wyjedziemy... zaczyna padać. Coraz mocniej i mocniej, więc chcąc nie chcąc - stroimy się w przeciwdeszczówki, zakładamy ochraniacze na buty (to zdecydowanie dobry pomysł, bo dzięki temu woda nie wlewa się do butów i właściwie w suchych - no dobra, minimalnie wilgotnych - dojeżdżam na nocleg). W Międzywodziu, korzystając z tego, że leje i że chce nam się kawy, stajemy w cukierni. Kawa dobra, sernik szału nie robi. Deszcz lekko odpuszcza przed naszym wyjazdem, ale zostajemy w kaftanikach... i pojedziemy tak aż do Trzęsacza. Po drodze to szosą, to ścieżkami rowerowymi, to offem... mijamy Pobierowo, w którym deszcz wygonił ludków na ulice, deptaki, do sklepów i kawiarni... aż się ciężko przebić przez te tłumy, aż w końcu docieramy pod kolejny punkt wycieczki. Ruiny kościoła w Trzęsaczu.
O dziwo, przestaje padać. Ściągamy przeciwdeszczówki, robimy foty i spadamy na trasę wzdłuż klifu. Ostatnie deszcze trochę ją zmasakrowały, więc jadąc naszymi ciężarówkami jest co robić, by się w tych błockach i kałużach nie wyrżnąć. Dojeżdżamy do latarni Niechorze, obowiązkowa fotka i możemy jechać dalej.
Deszcz - sreszcz... nie może się zdecydować, czy padać, czy nie padać. Mniej lub bardziej więc sobie mży. Dopóki jedziemy w lesie (świetna część R10 za Pogorzelicą), jakoś to nie przeszkadza tak mocno, ale gdy wyjeżdżamy na szosę w Mrzeżynie, mżawka robi się z lekka upierdliwa.
Ubieram się więc ponownie (Jędrzej jedzie w przeciwdeszczówce już od Rewala.. a właśnie, zapomniałem wspomnieć, że w Rewalu, podczas obiadu znowu się rozpadało) i ścieżkami rowerowymi wjeżdżamy w końcu do Kołobrzegu.
Gdy docieramy pod latarnię... przeciera się. Rozbieram się więc (już nie pamiętam po raz który), focimy co jest do focenia, jedziemy na koniec falochronu i po kilku pamiątkowych fotkach ruszamy na ostatni odcinek tego dnia. Ustronie Morskie czeka, przynajmniej taką mamy nadzieję.
R10 wzdłuż wybrzeża, z Kołobrzegu do Ustronia Morskiego jest baaaaardzo w porządku. Przystajemy parę razy na fotki, ale jakoś bez przekonania (choć widać po niebie, że jakby pogoda zamierzała się poprawić), i krótko przed 20 docieramy na miejsce. Szukamy noclegu, konkretnie: wolnego pokoju, bo perspektywa rozbijania się na mokro, braku możliwości wysuszenia rzeczy niezbyt nas przekonuje. Ostatecznie więc po kilku telefonach znajdujemy lokum pod dachem. Dalekie od doskonałości, powiedziałbym nawet, że desperacko tragiczne, ale co zrobić - mus brać co jest.
Kolacja w pizzerii, zakupy na śniadanie, suszenie wilgotnych ciuchów i kurtek... ani się zorientowałem, jak mi głowa w wyrku opadła i obudziłem się rano. Ale... to już inna opowieść.
- DST 28.90km
- Teren 2.00km
- Czas 01:08
- VAVG 25.50km/h
- VMAX 37.00km/h
- Temperatura 24.0°C
- Kalorie 879kcal
- Podjazdy 141m
- Sprzęt Zethos
- Aktywność Jazda na rowerze
Latarnie, cz. 1
Piątek, 11 sierpnia 2017 · dodano: 16.08.2017 | Komentarze 3
Jakoś tak nagle, pod koniec lipca okazało się, że tzw. długi weekend sierpniowy będę miał wolny. By tak rzec... dowolny. Mogę zaplanować rowerowanie gdziekolwiek, bo żeńska część rodziny zapragnęła wyjazdu nad morze. Polskie morze. Długo się zatem nie namyślałem. Plan powstał błyskawicznie, a tylko od ilości chętnych zależało, jak się owo planowanie zakończy. Na szczęście dla mnie nasz KBR-owy fotograf, Jędrzej zdecydował się "uratować mnie" przed koksowaniem na rowerze i ... zapowiedział, że chętnie ruszy ze mną w trasę wzdłuż wybrzeża Bałtyku. Czemu uratować? Bo pierwotnie plan zakładał 3 dni ostrego koksowania na trasie dom - Warszawa - Gdańsk - Międzyzdroje. Z małą przerwą na piwko w pewnym Sanatorium. Ale... jako się rzekło - Jędrek swoją dzielną decyzją salwował mnie przed wykręceniem tysiąca kilometrów na szosie. Zamiast tego więc... przejechałem się szlakiem nadbałtyckich latarni. Ale - jak mawia Bogusław Wołoszański - nie uprzedzajmy faktów...
Eskapadę zaczynamy w piątek po południu. Pakujemy rowery na auto, zbieramy ekipę i jedziemy do Międzyzdrojów. Piękna, słoneczna pogoda, nic nie wskazuje, że mogą się ziścić niezbyt miłe prognozy. W Międzyzdrojach meldujemy się o 19... jest zatem jeszcze sporo czasu, by zrobić najazd na Świnoujście i "zaliczyć" tamtejszą latarnię. Wskakujemy na rowery, i na lekko, krajówką, po trasie BBT tniemy do miasta nad Świną.
Latarnia stoi skryta wśród drzew, między zabudowaniami portowymi, a magazynami. Zupełnie nie robi wrażenia. Focimy i... w tym momencie zaczyna padać. W oddali, od strony lądu widać tęczę i nadciągające chmury.
No cóż... powrót zapowiada się w deszczu. Nie tracąc czasu więc wracamy - znowu krajówką (a nie zaplanowaną trasą terenową), byle szybciej dojechać i choć trochę uchronić buty przed zalaniem. Powiedzmy, że się nam to jakoś udaje. W każdym razie na tyle, by następnego dnia nie ruszać w drogę w mokrych ciuchach i butach.
- DST 51.80km
- Teren 12.00km
- Czas 03:23
- VAVG 15.31km/h
- VMAX 37.00km/h
- Temperatura 23.0°C
- Kalorie 1317kcal
- Podjazdy 178m
- Sprzęt Zethos
- Aktywność Jazda na rowerze
Rajd Rodzinny: Para buch, koła w ruch.
Niedziela, 23 lipca 2017 · dodano: 24.07.2017 | Komentarze 1
... jak w temacie. Czwarty z rajdów rodzinnych, jakie w ramach zadania z budżetu obywatelskiego zorganizowało KBR. Filmowa relacja wkrótce.
- DST 45.10km
- Teren 28.00km
- Czas 02:12
- VAVG 20.50km/h
- VMAX 34.00km/h
- Temperatura 25.0°C
- Kalorie 1247kcal
- Podjazdy 266m
- Sprzęt Zethos
- Aktywność Jazda na rowerze
Off z synem
Poniedziałek, 17 lipca 2017 · dodano: 18.07.2017 | Komentarze 1
Młody zechciał się wreszcie ruszyć. Pojechaliśmy zatem pokręcić się po lesie. Ciekawe na ile mu wystarczy zapału. Póki co zażyczył sobie rogi i błotniki. Może to pomoże, choć... jest obawa, że ta rama jest jednak na niego za mała.
- DST 45.20km
- Teren 31.00km
- Czas 01:54
- VAVG 23.79km/h
- VMAX 37.00km/h
- Temperatura 20.0°C
- Kalorie 1449kcal
- Podjazdy 399m
- Sprzęt Zethos
- Aktywność Jazda na rowerze
Skoro wczoraj...
Czwartek, 13 lipca 2017 · dodano: 14.07.2017 | Komentarze 0
... była szosa, to dziś do lasu. Mokro. Ale treściwie. Już niewiele brakuje, na pobliskich odcinkach.
- DST 37.80km
- Teren 22.00km
- Czas 01:56
- VAVG 19.55km/h
- VMAX 41.00km/h
- Temperatura 23.0°C
- Kalorie 827kcal
- Podjazdy 311m
- Sprzęt Zethos
- Aktywność Jazda na rowerze
Do lasu znowu...
Wtorek, 11 lipca 2017 · dodano: 13.07.2017 | Komentarze 0
... bo jakoś przyjemnie się śmiga na crossie ostatnio. Wspólna trasa z Grzegorzem i Pawłem.
- DST 27.50km
- Teren 12.30km
- Czas 01:15
- VAVG 22.00km/h
- VMAX 34.00km/h
- Temperatura 19.0°C
- Kalorie 751kcal
- Podjazdy 176m
- Sprzęt Zethos
- Aktywność Jazda na rowerze
Trochę terenu w deszczu...
Piątek, 7 lipca 2017 · dodano: 11.07.2017 | Komentarze 0
Właściwie to taka dziura między opadami. Pojechałem po deszczu, w lesie mokro jak diabli, a jak wyjechałem na asfalt, znowu zaczęło padać. Nie jest zbyt łaskawa ta pogoda w tym roku...
A po offie, myjka.
- DST 44.30km
- Teren 29.20km
- Czas 02:12
- VAVG 20.14km/h
- VMAX 33.00km/h
- Temperatura 23.0°C
- Kalorie 1366kcal
- Podjazdy 368m
- Sprzęt Zethos
- Aktywność Jazda na rowerze
Do lasu, do lasu...
Wtorek, 4 lipca 2017 · dodano: 11.07.2017 | Komentarze 0
... bo szosy poszły do serwisu. Pojechaliśmy się pokręcić po "Czmońskich Górach" jak się to szumnie nazywa. Fajna odmiana po piłowaniu szosowych tras...
- DST 68.30km
- Teren 27.00km
- Czas 03:18
- VAVG 20.70km/h
- VMAX 34.00km/h
- Temperatura 21.0°C
- Kalorie 2074kcal
- Podjazdy 496m
- Sprzęt Zethos
- Aktywność Jazda na rowerze
Trochę offu z Bractwem w sobotnie popołudnie
Sobota, 1 lipca 2017 · dodano: 03.07.2017 | Komentarze 0
... opis później.