Info
Ten blog rowerowy prowadzi elizium z miasteczka Kórnik. Mam przejechane 50944.69 kilometrów w tym 3241.25 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 24.44 km/h i się wcale nie chwalę.Suma podjazdów to 190219 metrów.
Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2019, Styczeń1 - 7
- 2018, Październik1 - 1
- 2018, Wrzesień1 - 2
- 2018, Sierpień1 - 0
- 2018, Lipiec4 - 0
- 2018, Czerwiec9 - 0
- 2018, Maj8 - 1
- 2018, Kwiecień17 - 14
- 2018, Marzec16 - 9
- 2018, Luty11 - 10
- 2018, Styczeń10 - 22
- 2017, Grudzień8 - 0
- 2017, Listopad7 - 2
- 2017, Październik15 - 14
- 2017, Wrzesień16 - 4
- 2017, Sierpień15 - 22
- 2017, Lipiec26 - 19
- 2017, Czerwiec13 - 9
- 2017, Maj30 - 12
- 2017, Kwiecień13 - 2
- 2017, Marzec15 - 3
- 2017, Luty14 - 4
- 2017, Styczeń16 - 3
- 2016, Grudzień11 - 4
- 2016, Listopad17 - 2
- 2016, Październik15 - 10
- 2016, Wrzesień22 - 7
- 2016, Sierpień20 - 16
- 2016, Lipiec21 - 20
- 2016, Czerwiec14 - 21
- 2016, Maj25 - 18
- 2016, Kwiecień22 - 25
- 2016, Marzec22 - 8
- 2016, Luty22 - 2
- 2016, Styczeń12 - 10
- 2015, Grudzień10 - 3
- 2015, Listopad20 - 11
- 2015, Październik20 - 25
- 2015, Wrzesień27 - 28
- 2015, Sierpień31 - 15
- 2015, Lipiec2 - 2
- 2015, Czerwiec9 - 11
- 2015, Maj21 - 52
- 2015, Kwiecień16 - 14
- 2015, Marzec20 - 26
- 2015, Luty6 - 6
- 2015, Styczeń6 - 18
- 2014, Grudzień1 - 0
- 2014, Listopad3 - 1
- 2014, Październik6 - 1
- 2014, Wrzesień10 - 5
- 2014, Sierpień5 - 6
- 2014, Lipiec14 - 6
- 2014, Czerwiec10 - 6
- 2014, Maj13 - 4
- 2014, Kwiecień7 - 8
- 2014, Marzec14 - 3
- 2014, Luty5 - 2
- 2014, Styczeń4 - 4
- 2013, Grudzień1 - 0
- 2013, Listopad5 - 0
- 2013, Październik14 - 0
- 2013, Wrzesień12 - 4
- 2013, Sierpień12 - 0
- 2013, Lipiec15 - 0
- 2013, Czerwiec14 - 1
- 2013, Maj8 - 0
- 2013, Kwiecień7 - 0
- 2012, Wrzesień2 - 0
- 2012, Sierpień3 - 0
- 2012, Lipiec11 - 0
- 2012, Czerwiec1 - 0
- 2012, Maj3 - 0
KBR
Dystans całkowity: | 9584.47 km (w terenie 871.80 km; 9.10%) |
Czas w ruchu: | 398:34 |
Średnia prędkość: | 24.05 km/h |
Maksymalna prędkość: | 63.00 km/h |
Suma podjazdów: | 44728 m |
Suma kalorii: | 215760 kcal |
Liczba aktywności: | 116 |
Średnio na aktywność: | 82.62 km i 3h 26m |
Więcej statystyk |
- DST 64.10km
- Teren 34.00km
- Czas 03:00
- VAVG 21.37km/h
- VMAX 40.00km/h
- Temperatura -10.0°C
- Kalorie 1750kcal
- Podjazdy 251m
- Sprzęt Zethos
- Aktywność Jazda na rowerze
Kórnicki Ring na zimowo
Niedziela, 25 lutego 2018 · dodano: 27.02.2018 | Komentarze 2
Zapowiadano od piątku ub. tygodnia zmianę pogody i mrozy. To nie mogło być inaczej - trzeba było zaplanować wyjazd na nasz pierścień rowerowy wokół Kórnika. To przyjemna, terenowo - asfaltowa trasa, którą właśnie w mroźny dzień da się najlepiej (i najszybciej) przejechać. Czemu? Bo są na niej niestety odcinki, na których latem, w suche dni zalegają łachy piachu, a znowuż w innych miejscach, gdy popada... utonąć można w błocie po łydkę. Tak że ten...
Zaplanowaliśmy więc wypad niedzielny, podobnie jak rok temu przy konkretnym mrozie. Prognozy się sprawdziły, rano było -16, ale potem ociepliło się zauważalnie i koniec wyjazdu to było lajtowe -8 stopni. Trasa zmrożona dokumentnie, słońce świeciło i jechało się naprawdę super.
Spotykamy się na kórnickim rynku (który Rynkiem nie jest), chwilę czekamy na spóźnialskich, po czym ruszamy na trasę. Już za Kórnikiem, na lipowej alei dzwoni Szczepan... dobra, poczekamy na niego i gdy dojeżdża, ruszamy dalej do Koszut. Sporo zamarzniętych kolein, więc jedzie się mimo wszystko wolniej. W końcu docieramy do wspomnianych Koszut, przekraczamy krajówkę i ruszamy na Lorenkę i Jaszkowo. Gruntowa droga jest w całkiem niezłym stanie, dopiero przed samym Jaszkowem znowu pojawiają się wymrożone koleiny... i motywator pies. To chyba najbardziej irytujące zdarzenie tego dnia - te kejtry biegające sobie luzem po całej wsi, bo gospodarze pojechali na sumę. Ech...
W Jeziorach przystajemy na łyk herbatki..., wykorzystuję okazję i zakładam ogrzewacze do rękawic, bo jakoś chłodno zaczyna mi być w dłonie. Ruszamy przez las w kierunku gazowni, a potem do Kalej. W lesie - błotna zmarzlina i to naprawdę spora. Próbuję ją pokonać inną trasą niż zwykle, to jednak był głupi pomysł. Nierówność terenu musza mnie (i Szczepana, jadącego za mną) do wypięcia się z bloków i dość powolnej jazdy - w międzyczasie Fanky i Zbyszek odjeżdżają nam o jakieś 200 metrów i trzeba ich gonić. Od Kalej... lekko zmienia się wiatr, zaczyna nie przeszkadzać, a nawet pomagać, jednak wszystko co dobre, musi się skończyć. Od Radzewa do Dworzysk, zanim zjedziemy z asfaltu w teren i schowamy się w lesie - dmucha już w twarz elegancko i ciężko jechać powyżej 22-23 km/h. Na szczęście zjeżdżamy w zakrytą drzewami dolinkę, gdzie robi się zauważalnie chłodniej, ale przynajmniej jakby mniej wieje. Wjeżdżamy do Mieczewa, przystajemy na herbatkę i batonika. Fanky doładowuje komórkę, a ja pykam fotkę.
Dalej przez las do Kamionek - na szczęście drzewa chronią przed wiejącym w twarz wiatrem. Gdy wyjeżdżamy na otwartą przestrzeń - dostajemy fangę bez taryfy ulgowej, Ciśniemy trochę z Piotrem, by schować się w borówieckim lasku, ale wtedy Szczepan usłużnie donosi, że zgubiliśmy Zbyszka. Trza czekać.
Jazda w lesie pozwala odpocząć, a za Robakowem szeroka leśna droga to jeden z fajniejszych odcinków całego ringu. Dopiero po wyjeździe z lasu znowu wiatr daje nam popalić i w Szczodrzykowie Zbyszek oznajmia, że zostaje w sklepie i mamy na niego nie czekać. Ok, skoro tak, to jedziemy, wszak zostało jakieś 11 km do celu. Halsujemy trochę na odcinku do Pierzchna, ale po nawrotce w kierunku Kórnika ostatnie cztery km to jazda z wiatrem w plecy. Bajka. Wjeżdżamy do Kórnika, przed rynkiem spotykamy Zbyszka, który skrócił trasę i ... koniec. Potem jeszcze powrót promenadą do domu i ciepła kawka z ciachem.
- DST 65.40km
- Czas 02:10
- VAVG 30.18km/h
- VMAX 40.00km/h
- Temperatura 2.0°C
- Kalorie 1290kcal
- Podjazdy 176m
- Sprzęt Rossi
- Aktywność Jazda na rowerze
Przejażdżka z Pawłem..
Niedziela, 18 lutego 2018 · dodano: 19.02.2018 | Komentarze 0
... jak za starych dobrych lat. Jakoś nikt z KBR nie chciał do nas dołączyć, niewiada dlaczego. To pojechalim we dwóch, obyczajnie pogadać sobie o planach na ten rok.
- DST 58.80km
- Czas 02:10
- VAVG 27.14km/h
- VMAX 38.00km/h
- Temperatura -3.0°C
- Kalorie 889kcal
- Podjazdy 151m
- Sprzęt Rossi
- Aktywność Jazda na rowerze
Ze Szczepanem
Środa, 7 lutego 2018 · dodano: 08.02.2018 | Komentarze 2
Gdybym miał iść sam, tobym się nie wybrał. Ale skorośmy się umówili, to trza się było ruszyć z kanapy. Chłodek trochę, Szczepan odpadał chwilami, więc trzeba było poczekać. Generalnie - lajtowo.
Jedyny pozytyw... ruszyliśmy jeszcze za dnia i pierwsze pół godziny było całkiem miłą odmianą po nocnych naparzankach z ostatnich tygodni.
- DST 60.20km
- Teren 31.00km
- Czas 02:50
- VAVG 21.25km/h
- VMAX 37.00km/h
- Temperatura 4.0°C
- Kalorie 1578kcal
- Podjazdy 336m
- Sprzęt Zethos
- Aktywność Jazda na rowerze
Łinta, łinta...
Sobota, 3 lutego 2018 · dodano: 04.02.2018 | Komentarze 1
Od rana po okolicznych drogach śmigali szoszoni. Ale w sobotę rano u mnie zawsze słabo z czasem... dopiero po balecie Ludwiczki zwykle mogę ruszyć na objazd okolic. Dziś umówiliśmy się z Fankym. Na wypad do Wielkopolskiego Parku Narodowego.
Wyjeżdżam z domu, robi się pochmurno. Rynek w Kórniku, Mościenica i wreszcie lasy, którymi dojedziemy aż do Rogalina. Niektórymi ścieżkami jadę po raz pierwszy... Piotr chyba też, bo przelatujemy przesiekę, z której widać całkiem fajną górkę w lesie. Nawrotka i dzida... no, po piasku całkiem przyjemnie się człowiek zmęczył. Potem - przez ową górkę - trochę kluczenia po lesie, ale ostatecznie wyjeżdżamy na asfalt w Rogalinie, na wysokości "kamienia". Teraz już prosto do Mosiny.
Pożogowo robimy zwykłym podjazdem szosowców, a potem zjeżdżamy w dół brukiem, w kierunku jeziora. Niestety sporo tam błota, więc przynajmniej ja jadę zachowawczo. Piotr ma szersze opony, więc śmiga bez oporów. Zjeżdżamy nad Jezioro Góreckie, sporo tu spacerowiczów jak na taką niezbyt przyjazną pogodę. Aż jestem zdziwiony. Gdy wreszcie wyjedziemy na parking przy WPN... zaczyna kropić. No tak, przecież dawno nie padało.
Kropi coraz mocniej, zawracamy więc i zjeżdżamy do szosy, którą dotrzemy do Puszczykowa. Tam zaliczamy najniebezpieczniejszą sytuację na całym wyjeździe - idiota w dostawczaku mija mnie na centymetry, aż podmuch zrzuca mnie z asfaltu. Śpieszyło się debilowi...
Przed mostem w Rogalinku - korek. Obstawiamy traktor, potem rowerzystów, na koniec policję traktującą kierowców balonikami... a okazuje się, że centralnie na moście motocyklista wpadł pod auto. Nikomu się nic nie stało, co - patrząc na rozbite pojazdy jest bardzo dziwne - jednak ruch się od razu tamuje. Mijamy miejsce zdarzenia i jedziemy w kierunku Rogalina. Już tam, przy dębach mija nas jadąca na sygnale straż pożarna. Ani chybi zasuwają do tego wypadku na moście. W Rogalinie też wreszcie zapadają dwie ważne decyzje.
Najpierw pogoda się decyduje i z nieba, zamiast siąpiącego deszczu zaczyna padać konkretny śnieg z deszczem. Na takie dictum Fanky decyduje się jechać wprost do Kórnika, więc ja odbijam w Świątnikach na Radzewice, bo stamtąd mam jednak bliżej do domu. Wjeżdżam już konkretnie mokry, co w sumie nie powinno mnie specjalnie dziwić. Zima, zima, winter winter... niech ją cholera. Ja już chcę ciepłej, przyjemnej i suchej wiosny.
- DST 22.00km
- Czas 00:50
- VAVG 26.40km/h
- VMAX 43.00km/h
- Temperatura 7.0°C
- Kalorie 346kcal
- Podjazdy 83m
- Sprzęt Rossi
- Aktywność Jazda na rowerze
Zebranie KBR
Niedziela, 28 stycznia 2018 · dodano: 29.01.2018 | Komentarze 3
... rowerkiem, bo trzeba było omówić plany Bractwa na ten rok. Całą niedzielę padało, dopiero wieczorem, gdy mieliśmy się spotkać przestało. To się przejechałem...
- DST 64.10km
- Teren 41.00km
- Czas 03:10
- VAVG 20.24km/h
- VMAX 41.00km/h
- Temperatura 6.0°C
- Kalorie 1811kcal
- Podjazdy 360m
- Sprzęt Zethos
- Aktywność Jazda na rowerze
Rower z cukru
Sobota, 27 stycznia 2018 · dodano: 29.01.2018 | Komentarze 3
To miała być piękna sobota. Taki był plan. Fanky obiecał ładną pogodę, zgadaliśmy się z KBRami na wyjazdową setunię szosową. Jakby było sucho, miałem mieć pierwszą randkę z nową kochanką. Słowem - bajka. I... oczywiście wszystko musiało się zepsuć.
Najpierw rozłożył się (chorobowo) zaklinacz pogody. A skoro on nie jedzie, to... no przecież! Pogoda musiała się spierniczyć. Jeszcze na 15 minut przed wyjazdem wracałem do domu po odstawieniu córki na balet i było spoko. Zacząłem się szykować i ... no, no, właśnie. LEJE. Jak zwykle od kilku miesięcy. Opóźniliśmy wyjazd, a że padać nie przestawało, to wybraliśmy w teren. Tak, wiem. Szkoda nam było brudzić szosy na mokrym asfalcie i pojechaliśmy w las. Nie komentować. Ani słowa.
Ruszamy w deszczu. A niech se pada. Wjeżdżamy w las tuż za nowymi osiedlami przy DW434 i od razu widać, co nasz czeka. Przeszło tędy tornado nawiedzonych leśników. Nie ma całych fragmentów lasu (i to na świeżo), a leśne, niezwykle wdzięczne dukty (jeżdżę wszak tamtędy dość często) zamieniły się w czarne, rozjeżdżone rzeki błota. Przejeżdżamy może z 500 metrów, jadę za Grześkiem, gdy dzwoni Patyczak. Szamocę się z kablem od słuchawki próbując odebrać, więc zwalniam i... kątem oka widzę, jak Grzesiek daje szczupa prosto w błocko. Taaa... nie chcieliśmy być mokrzy... Nic nie mówcie. Ani słowa.
Dojeżdżam, udaje mi się objechać błocko, w które kumpel upadł. Przerzutki zachlastane mazią. Polewam je wodą z bidonu, zgrzyta i zgrzytać już będzie. Jedziemy, w kierunku Czmońskich Gór (serio, tak się nazywają). Im dalej w las (w raczej im dalej od przesieki) tym lepsze drogi. Górki bierzemy z marszu, choć Grzegorzowi nie zrzuca przodu i musi się chłopak namęczyć, żeby podjechać te piachy. Po krótkim, ale intensywnym interwale czeka nas kilka km płaskiej, leśnej drogi, która tu i ówdzie za sprawą quadziarzy zamieniła się zaorane pole. Pod pagórki koło Gazowni dojeżdżamy już przyzwyczajeni do warunków, Grzesiek poprawił przerzutkę i można jechać.
Odcinek XC "Przy Gazowni" tym razem (pierwszy w sumie raz) nie daje się pokonać. Najpierw przy podjeździe ucieka mi koło, w ostatniej chwili wypinam się i zeskakuję z przewracającego się roweru, a potem... no cóż, wiatry zwaliły w poprzek singletracka drzewo, a w wokół niego jest kopny piach, więc przeskoczyć się nie da. Zjeżdżamy potem z górki i lasem (bo droga zaorana na całej szerokości) wracamy na trasę. W tym czasie dodzwania się do mnie Patyczak - jest w Łęknie - ruszamy mu więc naprzeciw.
Spotykamy się za Jeziorami. Zawracamy kumpla i razem ruszamy przez Zaniemyśl na Dąbrowę. Zjedziemy sobie nad Wartę, choć Norbi ostrzegał, że rzeka wylała i może być problem. Mamy jednak plan B gotowy - gdyby dojazd na przystań Kotowo był niemożliwy, podjedziemy sobie górkę w lesie. Jedziemy na czuja, okazuje się, że jednak Warta aż tak nie wylała, więc wjazd na parking leśny jest dostępny. Chwila przerwy na banana i zaraz ruszamy tym fajnym podjazdem znad rzeki. Marek zostaje od razu - inwestycja w opony będzie konieczna, bo na tych wąskich niby trekkingowych gumach to on w terenie se nie pojeździ. Czekamy na górze na niego, a potem... dalej w las.
Trochę błądząc, a trochę zasięgając języka zaliczamy jeszcze jedną górkę - znowu podjazd "Brukiem znad Warty" (chyba jakoś tak się nazywa na stravie) - teraz wiem, gdzie jest, więc przy okazji podjadę sobie poprawić ten czas ;). Potem dojeżdżamy lasami do Zwoli i wtedy okazuje się, że Grzesiek musi jechać do pracy. Koniec zabawy na dziś.
W Zaniemyślu rozstajemy się z Patyczakiem, ja odprowadzam kolegę do Kórnika, dokręcam małe co-nieco na wiaduktach (haha) i potem już tylko myjka za całe 4 złote. Znaczy rower umyty a ciuchy do pralki. A wszystko przez to, że szosa to rower z cukru...
- DST 53.26km
- Czas 02:10
- VAVG 24.58km/h
- VMAX 34.00km/h
- Temperatura -2.0°C
- Kalorie 1462kcal
- Podjazdy 179m
- Sprzęt Zethos
- Aktywność Jazda na rowerze
Uprowadzenie Agaty
Sobota, 20 stycznia 2018 · dodano: 24.01.2018 | Komentarze 1
Namówiłem moich KBRowców na wyjazd. Mieliśmy się przejechać ze 25 km, ale... wyszło jak wyszło. Niby zimno, ale w towarzystwie, obyczajnie spędzając czas na rozmowie ani się obejrzelim, gdy zaplanowana trasa minęła. No tośmy dorzucili dyszkę, a potem... Agata chciała wracać, ale wyszło na to, że udało nam się ją zbałamucić i dokręciła z nami do pełnej pięćdziesiątki. Swoją drogą, w tych swoich koralowych adidaskach ma moc dziewczyna. Normalnie strach co to będzie, jak w końcu założy (a to stanie się zaraz) SPD-y.
A szosa... nawet nie chcę myśleć. Może Agaty tak mają...
- DST 252.00km
- Czas 10:50
- VAVG 23.26km/h
- VMAX 43.00km/h
- Temperatura -10.0°C
- Kalorie 4343kcal
- Podjazdy 974m
- Sprzęt Rossi
- Aktywność Jazda na rowerze
Tour de WOŚP
Niedziela, 14 stycznia 2018 · dodano: 16.01.2018 | Komentarze 4
From The Beginning.
Na pomysł wyjazdu (bo wtedy to był jeszcze "wyjazd") wpadł Hipek, gdzieś tak pod koniec października ub. roku. Zapytał, czy przy okazji kolejnego finału Orkiestry będziemy kręcić kilometry, wzorem 25 Finału. Owszem, zamierzaliśmy. Skoro tak - rzekł - to my do was, do Kórnika, przyjedziemy. Rowerami. Trochę się zapaliłem do pomysłu i zaraz sprzedałem ów pomysł swojej ekipie z KBR, a tam już zwierze medialne, czyli Fanky natychmiast wymyślił lepszą formułę. Przecież jak jechać - rzekł - to do Warszawy. Na Finał. Do studia TVN. No a potem już samo poszło. Decyzja, by robić z tego imprezę publiczną z wpisowym przeznaczonym na szczytny cel. Dopinanie szczegółów i gryzienie pazurów przy oglądaniu prognozy pogody. Im bliżej styczniowej niedzieli, tym bardziej niespokojnie.
Saturday Day Fever.
W sobotę przed maratonem nagle okazało się, że zamówione na następny dzień auto zaliczyło dzwona. Już jechaliśmy je odebrać, już byliśmy w ogródku, już witaliśmy się z gąską i ... bęc. Skasowane. Dobrze, że normalnie mam wysokie ciśnienie, bo przynajmniej nie zauważyłem, że mi skoczyło. Fanky jest jednak cudotwórcą - w mig załatwił kolejne. Jeszcze lepsze. Potem nerwowe oczekiwanie na kamizelki odblaskowe, które były niby gotowe, ale oszuści zamierzali je do nas wysłać w poniedziałek lub nigdy... Ostatecznie doszły zdaje się tak późno w sobotę, że Hipek musiał wyleźć z wyrka i zaprzestać buszowania po internetach...
Sunday Morning.
W nocy spałem słabo. Zaczęło się od bólu zęba córki. Potem... najpierw jeden kot stwierdził, że musi wyjść z domu. A potem drugi. A potem ten pierwszy stwierdził, że wraca. A potem kolega z KBR wpadł na pomysł telekonferencji o pierwszej w nocy. Zatem... właściwie nie zauważyłem, że spałem, bo gdy budzik zadzwonił, to czułem się, jakbym się dopiero co położył. Dobrze, że TdWOŚP nie miał trwać tyle co normalny ultra - o północy mieliśmy być już dojechani, zajechani i zapakowani na powrót. Ale, cytując Jarka - nie uprzedzajmy faktów.
Pod kórnicką Oazę, miejsce startu dojeżdżam w niedzielę rano o 5:35. Maratończycy już są, pakiety startowe porozdawane, krótką odprawę robi Hipek. Powoli zbliża się czas startu, grupy wyczytywane ustawiają się do wyjazdu. Wreszcie szósta punkt, Fanky daje sygnał swoją nową zabaweczką i ... team Alpha, z Kosmą na czele poszedł w trasę. Czas na Bravo. O 6:05... pojechali i gdy na placu boju została tylko grupa Charlie... padło hasło, że pakujemy się do samochodów technicznych. W końcu kto normalny jeździ zimą takie dystanse?
Nikt jednak nie odpuścił i równiutko o 6:10 wyjąca syrena puszcza nas na trasę. Jest -6, odczuwalnie około -10, ale sucho, nie pada, nawierzchnie dróg są tego dnia naszym sprzymierzeńcem. Początek: spod OAZY na rynek, przemykamy obok ratusza i wyjeżdżamy na DK11 w kierunku Środy Wlkp. Na ślimaku dojazdowym wywraca się Basia... jadę jako pierwszy, nikt tego nie sygnalizuje i odjeżdżamy w noc zostawiając ją samą z mężem. O samym problemie dowiaduję się... kilka godzin później, wrrrr... trzeba popracować na przyszłość nad komunikacją pomiędzy grupami, a autami technicznymi. Koniec końców do Środy Wlkp. wjeżdżamy uszczupleni o dwójkę zawodników. Sama grupa jest słabo zorganizowana. Nie wszyscy kwapią się do zmian, praktycznie trzeba je wymuszać. Nie ma też Rapsika, który miał być naszym "koniem" nadającym tempo. Trza sobie radzić. Jedziemy zatem na Miłosław, Rafi, Norbi, Kuba, chłopaki z TBT oczywiście plus ja dajemy zmiany po około kilometrze, bo łatwo nie jest. Wieje paskudnie prosto w twarz, kiepsko idzie jechać z prędkością 24 km/h. Z założonej średniej 25 już od początku nic nie pozostaje, będzie dobrze, jak wykręcimy z jazdy powyżej 23.
Gdzieś za Szlachcinem pojawia się wreszcie Raps i wychodzi na zmianę. Potem Łukasz... ale ten luksus nie trwa zbyt długo. Rafi zaczyna narzekać na przyczep, Kuba odpuszcza zmiany i tak zostajemy w czołówce z połową składu grupy. Jedziemy dość ostrożnie z tego względu, ale i tak przed Borzykowem udaje nam się dojść grupę Bravo. Tzn. prawie dojść, bo wiszą przed nami jakiś kilometr i na punkcie w Pyzdrach zjeżdżamy się praktycznie w jednym momencie. Ciacho, kawa, herbata... i niby nie marnujemy czasu, ale gdy ruszamy, po ekipie Hipków nie ma już śladu. Ech, ten ichni legendarny reżim postojowy daje o sobie znać. Mimo, iż Norbi odpala mocną zmianę, potem podobnie nie odpuszcza Łukasz czy TBT... Bravo znikło na horyzoncie i tyleśmy ich widzieli.
Wind won't howl.
Najpierw ze zmian spadają Rapsik i Łukasz. Potem zaraz Kuba. Rafi wisi za nami, zostajemy we czwórkę w sumie. Chłopaki z TBT: Artur i Robert oraz drugi Artur. Walka z wiatrem jest tak paskudna, że nawet nie wiem kiedy znika reszta zespołu. Zostajemy we wspomnianej ekipie i jakoś trzeba sobie radzić. Do Turku zostało nam około 40 km, łatwo nie będzie. Ciągniemy, zmieniając się co jakiś czas... chwilami Robert odskakuje nam na nawet kilkadziesiąt metrów. Taka jazda we trzech wyczerpuje dodatkowo i przed Tuliszkowem gubimy drugiego Artura. Czekamy na niego w mieście, gdy dojeżdża okazuje się, że to już koniec jego możliwości. Dojedzie na punkt, a potem kończy maraton. W czwórkę (która jest trójką w sumie) lecimy do Turku i gdy wpadamy na Orlen będący kolejnym punktem żywieniowym jestem już dokumentnie wyrąbany. Na tyle mocno, że zastanawiam się, czy dalsza jazda ma sens. Na szczęście na punkcie czekają "bravosy".
Wcinam obiad, dopycham się plackami. Tomek z auta technicznego uzupełnia mi bidon, a ja szybko zmieniam ogrzewacze w butach (te założone rano już od ponad godziny nie działają i czuję, że stopy mam lodowate) i w międzyczasie ustalamy taktykę z Hipkiem. Nie ma już grupy Charlie. Missing in Action. W dalszą drogę ruszymy (ja i dwójka chłopaków z TBT Poznań) już jako bravo. I to jest najlepsza decyzja tego dnia.
The Start of Something Beautiful.
Zapomniałem. Na Orlenie w Turku pojawia się Vuki. Ma w nogach 150 km solowej jazdy pod wiatr z domu do nas. Predator. Ruszamy. Gdy tylko pada to hasło, nagle wszyscy robią się niezwykle nerwowi. Hipcia krąży jak... no dobra, nie powiem jak. Sekunduje jej Ricardo, a i zwykle będący oazą spokoju Hipek ma jakieś takie zmarszczone czoło. TBT wreszcie wychodzi i naprawdę RUSZAMY. Parami, w kierunku Łodzi. To będzie najtrudniejszy odcinek, bo cała trasa bez żadnych odstępstw prowadzi po wzmagający się wiatr. Dalej jest -6, termometry pokazują odczuwalne -11. Wio!
Jazda parami, z zawiadowcą Hipkiem jest po prostu jak bajka. Jedziemy jak orkiestra z dyrygentem, a km same się połykają. Na wyjeździe z Turku widzę drogowskaz "Uniejów 18". Jedziemy. Gadamy. Wychodzimy na zmianę. Gadamy. Jedziemy. Zmiana... Uniejów... do diabła. Nawet nie zauważyłem, kiedyśmy dotarli. Zespół pracuje naprawdę wzorowo, mocniejsi dają dłuższe zmiany, słabsi krótsze, ale nikt się nie opierdala. Poddębice. Aleksandrów. Pojawiają się ścieżki rowerowe. Gdzieś po drodze spotykamy czekających na nas rowerzystów. Można dołączyć? Oczywiście. Jedziemy... i wreszcie Łódź. Na jednym z pierwszych skrzyżowań czeka Gavek...
Like A Hurricane.
Gavek... prowadź do Manufaktury - mówię. Ok - rzuca krótko nasz łódzki przewodnik i... anim się obejrzał, jak cała ekipa (a, bo w tym miejscu zjechali się już wszyscy, wliczając też tych, co korzystali z podwózki autem) wali w poprzek, przez sześć pasów tej wielopasmówki. O matko, mruczę pod nosem... Chciałeś, to masz. Zobacz, jak jeżdżą kurierzy rowerowi...
Gdy docieramy do Manufaktury - mamy 30 min opóźnienia względem planu. Zanim przebijemy się przez tłumy ludzi, zostawimy rowery, dotrzemy na miejsce posiłku - mijają kolejne minuty. Bezcenne minuty. Gdy więc rozsiadamy się przy obiedzie, pierwszą rzeczą, jaką robimy jest ustalenie planów na resztę dnia. Dojechanie do Warszawy w tych warunkach to nie problem. Problemem jest... czas, który ucieka. Mamy za sobą 190 km, do przejechania zostaje około 140. A musimy być w Warszawie na 21.30. Bo o 22.00 wejście do studia TVN. No nie da się. Tzn... może i by się dało, ale nie możemy iść do studia prosto z trasy. Szybko formułujemy plan B. Rowerami do Łowicza, a stamtąd pociągiem i samochodami technicznymi do Warszawy. Tylko tak zdążymy. Dzwonię do Wilka, z którym umówiłem się na spotkanie w Sochaczewie, by tam nie jechał, bo nas tam nie będzie. Łapię go Warszawie w ostatniej chwili. Uff...
When The Levee Breaks.
Zmiana planów powoduje, że mieszają się wszystkie grupy i ruszamy z Manufaktury jedną ekipą. Tzn. wszyscy ruszają, poza mną. Zostaję, bo... w miejscu postoju stoją dwa rowery. Bez właścicieli. I dobrze, że poczekałem, bo gdy pojawiają się zagubieni... to okazuje się, że nie mają nawigacji, a na dodatek jest ich nie dwoje, a czworo. Wrrr... wyjazd z Łodzi to mordęga. Dziury, zupełnie niezgrane światła, spory ruch... gdy więc w końcu opuszczamy to miasto oddycham z ulgą. Kilka km dalej jest reszta ekipy - czekają na nas na stacji i gdy widzą tylko nasze światełka, zaraz ruszają w tan.
Mkniemy przez noc. Coś mi nie pasuje, ale nie bardzo wiem co. Kilkukrotnie podjeżdżam do czołówki z pytaniem, dlaczego tak lecimy. Bo lecimy. Nie, nie lecimy. Zapierdalamy. Licznik pokazuje prędkości między 32 a 37 km/h. Wieje mniej? Niemożliwe. A może jednak? Moje apele pozostają bez odpowiedzi. Ba, nawet ktoś w ekipie zauważa, że "chyba zostałeś zlekceważony". Gdzieś za Strykowem czuję ssanie w żołądku. Przecież dopiero jadłem!! A to zawrotne tempo wyrąbuje mnie dokumentnie z sił. Zaczynam szukać żelu i ... gdy grupa nie zwalnia po prostu gubię koło. Krzyczę w noc do Norbiego "NARA!" i odpuszczam gonienie. Natychmiast dopada mnie ten cholerny wiatr, ale nie ma bata. Do auta nie wsiądę. Do Łowicza zostało jakieś 30 km, jestem w stanie jechać je spokojnie 24-25 km/h, więc metodycznie zaczynam połykać ostatnie kilometry.
Fear of the Dark.
Gdzieś w międzyczasie dogania mnie Trupiarka nr 2, czyli Rapsik i Tomek w aucie technicznym. Pytają, czy coś potrzebuję. Owszem. Ciepłe picie zamiast sorbetu do termobidonu. Dostawa z Warsa czeka na mnie kilka minut później. Wraz z komunikatem, że "grupa jest ze 3 kilometry ZA tobą". HAHAHAHA, śmieję się z żartu chłopaków (pamiętacie - ekipa odjechała mi jakiś czas temu) a oni patrzą na mnie jak na idiotę, któremu mróz zaszkodził. Wkrótce okaże się, że nie bezpodstawnie.
Te ostatnie kilometry trasy jedzie się całkiem przyjemnie. Już nawet wiatr nie irytuje, pewnie to wynik tego, już wkrótce, już za momencik będzie koniec jazdy. Nie ma nerwówki, że nie zdążymy. Jedyna rzecz, która nie napawa optymizmem zdarza się tuż przed samym Łowiczem. Mija mnie w pędzie duży tir, z którego naczepy, kilkadziesiąt metrów dalej lecą na asfalt i pobocze, po którym jadę... wielkie kawały lodu. Huk jest taki, jakby mi pękła opona, a same kawałki mają rozmiar mojej... głowy. Strach myśleć, co by było, gdyby spadły wcześniej...
Łowicz. Na wjeździe czeka na mnie Trupiarka nr 2, która podprowadza mnie pod dworzec. Hm... nikogo tam nie ma. Konsternacja... po czym jedziemy pod Łowicz - Główny (bo to była stacja "Przedmieście"). Widzę z daleka, że Hipcia i jeszcze ktoś maszerują do sklepu. Reszta rowerzystów rozłożyła się na dworcu. Ogarniam nawigację, szukam Hipka... nie ma go. A do sklepu z Agatą nie szedł. Co jest?!!
Wszystko wyjaśnia się chwilę później. Pod dworzec podjeżdża druga, znacznie większa ekipa, z Hipkiem na czele. Więc jednak załoga Trupiarki nie kłamała, że ktoś jedzie za mną. No patrzcie, a myślałem, że jestem ostatni.
Lost Highway.
My jedziemy Trupiarkami, większość ekipy pociągiem. W Warszawie wszyscy meldują się o 21. Już po Światełku do Nieba, więc plac pod Pekinem pustoszeje. Jest czas na wręczenie medali, zmianę strojów, nawet na przekąski. Zbliża się 22, ruszamy do studia. A tam... zonk. Wejście w tv będzie o 23.40. Kurr...de! Mogliśmy jechać na kołach! Zdążylibyśmy bez problemu. Ech. Trochę jednak żal...
Jak było? Bardzo ciężko. Walnąłem życiówkę zimą (dotąd w styczniu miałem przejechane na raz 140 km), a tyle godzin w mrozie, z przeciwnym wiatrem to była naprawdę ostra walka. Nie wiem, jakby się to skończyło, gdybym miał jechać solo - zakładam, że padłbym znacznie wcześniej. Na szczęście nie zmarzłem, a nowa kurtka zimowa sprawiła się znakomicie. Ogrzewacze do stóp też spełniły pokładane w nich nadzieje. Co do samej organizacji maratonu mam sporo wniosków, ale te pozostawię dla siebie.
Dzięki wszystkim, którzy tego dnia nam kibicowali. To wcale nie było aż takie wyzwanie. Pomyślcie sobie, że mijaliśmy w miastach, miasteczkach i wioskach całe mnóstwo wolontariuszy, w tym małe dzieciaczki. Stali pod kościołami, na rynkach i przy sklepach. Zmarznięci, ale uśmiechnięci. Naprawdę, serce rosło, jak się widziało tylu pozytywnie nastawionych do całej tej akcji ludzi.
Zdjęć nie ma. Tzn. są, ale na profilu KBR. Kto chce, ten sobie je znajdzie. I trasa na koniec:
- DST 50.50km
- Czas 01:40
- VAVG 30.30km/h
- VMAX 46.00km/h
- Temperatura 2.0°C
- Kalorie 1049kcal
- Podjazdy 161m
- Sprzęt Rossi
- Aktywność Jazda na rowerze
Let's koks
Niedziela, 7 stycznia 2018 · dodano: 09.01.2018 | Komentarze 4
Ostatnia niedziela przez maratonem. Zauważalnie chłodniej, w porównaniu do poprzedniego dnia. Ale dalej sucho i dość przyjemnie, jak na zimę. Ech, żeby tam było na Tour de WOŚP... (choć wtedy do Warszawy byłoby całą trasę pod wiatr).
- DST 70.30km
- Teren 3.00km
- Czas 03:20
- VAVG 21.09km/h
- VMAX 53.00km/h
- Temperatura 9.0°C
- Kalorie 1985kcal
- Podjazdy 340m
- Sprzęt Zethos
- Aktywność Jazda na rowerze
Osowa Góra
Sobota, 6 stycznia 2018 · dodano: 06.01.2018 | Komentarze 1
Wyborny, lajtowy, niezwykle przyjemny wyjazd. Nawet wjazd na Osową Górę jakiś taki niezbyt wyczerpujący. W międzyczasie mieliśmy okazję podziwiać, jak bardzo zidiocieli niektórzy kierowcy (pozdrawiamy ozięble tego debila z ciągnika siodłowego, który przed mostem nad A2 zamierzał zabić dwójkę rowerzystów), nowy, bezkolizyjny wiadukt w Luboniu (z paskudnie źle wykonaną ścieżką rowerową), czy jeden zerwany łańcuch w rowerze (no, Fanky nieźle zaczął rok). Plus oczywiście widoki z wieży na Pożegowie.
Powrót niepełną ekipą (bo trójka KBRowców pojechała się zbłocić na WPNie) do Kórnika, a tam kawka i ciacho u MaDy. Pełen serwis.