Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi elizium z miasteczka Kórnik. Mam przejechane 50944.69 kilometrów w tym 3241.25 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 24.44 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 190219 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy elizium.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

dłuższe przejażdżki

Dystans całkowity:4738.67 km (w terenie 375.84 km; 7.93%)
Czas w ruchu:191:59
Średnia prędkość:24.68 km/h
Maksymalna prędkość:62.50 km/h
Suma podjazdów:19966 m
Suma kalorii:126907 kcal
Liczba aktywności:37
Średnio na aktywność:128.07 km i 5h 11m
Więcej statystyk
  • DST 104.41km
  • Czas 03:42
  • VAVG 28.22km/h
  • VMAX 43.20km/h
  • Temperatura 2.0°C
  • Kalorie 3267kcal
  • Podjazdy 254m
  • Sprzęt Rossi
  • Aktywność Jazda na rowerze

Szwajcaria... again

Sobota, 10 października 2015 · dodano: 10.10.2015 | Komentarze 0

Trasa jak w ubiegłą niedzielę, ale bez zdjęć i w towarzystwie. Wiatr się zmienił, więc pierwsze 50 km wiał w twarz, zimno jak cholera, a ja nie ubrałem ochraniaczy na stopy. Dociągnęliśmy do promu w Pogorzelicy, tam przerwa na batonika i poskakanie dla rozgrzewki (1,5 stopnia przez dobrą godzinę jazdy zrobiło swoje). Górka przed Żerkowem (Śmiełów2 na stravie) poprawiona o ... 0,01. Słabo, ale wiało dziś mocniej niż tydzień temu. Dwudziestosekundowa przewaga Tomka N. z 1 sierpnia br. (podczas I KMT) pozostaje nadal poza zasięgiem niestety.

Powrót już z wiatrem, ostatnie 20 km lekko, bo jeden z chłopaków osłabł.




  • DST 105.79km
  • Czas 03:40
  • VAVG 28.85km/h
  • VMAX 43.20km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • Kalorie 3380kcal
  • Podjazdy 265m
  • Sprzęt Rossi
  • Aktywność Jazda na rowerze

Szwajcaria Żerkowska

Niedziela, 4 października 2015 · dodano: 04.10.2015 | Komentarze 4

Skoro w ubiegły weekend odwiedziłem górki w pobliżu Osiecznej, to wczoraj wpadłem na pomysł, by wybrać się do Żerkowa. A właściwe to zaliczyć podjazd do Żerkowa spod pałacu w Śmiełowie. Trasę znam, tereny bardzo lubię (choć chyba bardziej MTB). Ruszyłem tradycyjnie przez Słupię i Środę Wlkp. Jechało się szybko, jedyny problem to nawierzchnia przed Miłosławiem. W Winnej Górze przystanąłem na moment, bo podwoje Pałacu Generała były otwarte. Szybko fotka, nie zamierzałem niepokoić Starego Masona.

Do Miłosławia wytrzęsło mnie masakrycznie - te 3km połamanego asfaltu niezłe dają w kość. W mieście Mielżyńskich staję, bo Wąski wysyła mi fotę swojego weekendowego triumfu nade mną. Wrrr... walnął trzysetkę. No nic, znowu mam sporo do odrabiania. Fotka panoramy miasta...

... i ruszam na prom w Nowej Wsi Podgórnej. Niestety docieram tam, gdy prom przewozi rowerzystów na drugi brzeg Warty. Poczekam więc sobie, ale dzięki temu mogę coś przekąsić i zrobić kilka fotek.

W końcu jednak płyniemy.

Po drugiej stronie nie rzucam się w jakiś szaleńczy pęd, staję najpierw, bo widoki NSR-u wręcz się tego domagają...

...a chwilę pózniej, już za Pogorzelicą w końcu mogę machnąć fotę tego kamiennego, zabytkowego mostu.

Do Śmiełowa docieram bez zamiaru zatrzymywania, utwierdzają mnie w tej decyzji stojące pod pałacem auta i autobusy. Brzostków zresztą kusi swoją panoramą...

i ... czeka mnie ten podjazd. 

Wspinam się i idzie mi nieźle, choć pod koniec podjazdu, przed zakrętem zrzucam jednak z blatu. Raptem z 15 metrów, ale jednak. Wynik z wiosny poprawiłem i to sporo. Na górze nie mogę się oprzeć - takie widoki plus Fantazja na tematy polskie Fryderyka w słuchawkach wręcz wymagają chwili postoju.

Do Żerkowa fajny, długi zjazd, fota barokowego kościoła...

i jadę w drogę powrotną. Nowe Miasto, Krzykosy, Zaniemyśl i dom. Cudna niedzielna przejażdżka.




  • DST 141.45km
  • Czas 04:51
  • VAVG 29.16km/h
  • VMAX 62.50km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • Kalorie 4717kcal
  • Podjazdy 490m
  • Sprzęt Rossi
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wrześniówka

Sobota, 26 września 2015 · dodano: 26.09.2015 | Komentarze 3

Plan był konkretny. Sprawdzić, ile mogę przejechać na rowerze po kontuzji. Więc wyszło, że mogę. Bark dokuczał, ale spokojnie mogłem jechać jeszcze kilkanaście godzin. 

Wyjechaliśmy we dwójkę z sąsiadem. On długich tras nie jeździ - machnął więc dziś życiówkę - ale za to jest na krótszych dystansach mocniejszy ode mnie. Pierwsze 70 km ze średnią 31,5 km/h - było ostro. Potem kawa na rynku w Osiecznej, zmiana kierunku, jazda pod wiatr i te kilka większych pagórków, jakie można znaleźć w naszych okolicach. Dwa podjazdy 9%, szału nie ma (w przeciwną stronę byłoby po 11%, ale nie bardzo szło trasę dobrze wytyczyć)... podjechałem bez zrzucania z blatu. Wiem, mam tam 50 zębów, a nie 53, no ale zawsze. 

Powrót już całkowicie pod wiatr. Sąsiad trochę osłabł na koniec (hłe hłe), więc zmianę długą dałem ja :P




  • DST 102.29km
  • Czas 03:39
  • VAVG 28.02km/h
  • VMAX 42.80km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Kalorie 3179kcal
  • Podjazdy 214m
  • Sprzęt Rossi
  • Aktywność Jazda na rowerze

Marnie :(

Poniedziałek, 14 września 2015 · dodano: 14.09.2015 | Komentarze 0

Plan był. Sprawdzić, czy w sobotę mogę się puścić na dłuższą trasę. Miałem zamiar więc dziś machnąć tak ze 150 km, bo to byłoby dwukrotnie więcej od dystansu, który dotąd na szosie przejechałem. Obiecałem sobie sumiennie się nie spinać, jechać lekko, zwłaszcza starając się nie obciążać tego cholernego barku. 

Plany zweryfikował wiatr, to raz. Pierwsze 35 km ostro pod wiatr i chyba właśnie przez niego znowu jechałem sporo odcinków z napiętymi mięśniami. Na efekty nie trzeba było długo czekać - po 60 km, mimo zmiany kierunku jazdy... pojawił się ból i drętwienie barku, którego nie niwelowały ani krótkie przerwy, ani gimnastyka. A więc dupa. Nici z planów na 500 w weekend...




  • DST 171.00km
  • Teren 1.00km
  • Czas 07:34
  • VAVG 22.60km/h
  • VMAX 44.11km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Kalorie 6477kcal
  • Podjazdy 522m
  • Sprzęt Zethos
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wrocław

Środa, 19 sierpnia 2015 · dodano: 23.08.2015 | Komentarze 2

Plan urodził się wkrótce po feralnym maratonie. Sierpniowy powrót na rower po złamaniu obojczyka domagał się (jakoś tak naturalnie) dłuższej trasy. Nie nadzwyczajnie długiej, ale jednak miało to być więcej kilometrów, niż te zwykłe jazdy wokół naszych jezior (czy jak kto woli - wokół komina). Plan zatem szybko zmaterializował się jako wycieczka do Wrocławia. Tym bardziej miła, że reszta rodziny wybierała się tam pociągiem.

Ruszyłem rano, parę minut po szóstej, bo oczywiście w ostatniej chwili do domu wrócił na żarcie nasz kot i trza było nakarmić paskuda. Poranek chłodny, ledwie 14 stopni, ale za to bezwietrzny. Co prawda "Podjazdy" wieszczył na resztę dnia wiatr niekoniecznie sprzyjający i raczej silny, ale póki co - było fajnie. Via Zaniemyśl, obwodnicą Śremu (ech, te cholerne ciężarówki, które mają problem z odpowiednim wymijaniem rowerzystów), przez pagórki dojechałem do Dolska. "Dolsk, miasto róż" - wołał przed laty kierowca PKS-u, otwierając pasażerom drzwi swojego autobusu. Ale to było przed laty, dziś - jak i w moim Kórniku - króluje tam beton. Co jest z tymi naszymi włodarzami??!!!

Chwilę na rynku w Dolsku postałem, wciągnąłem banana i potem już dalsza droga do Gostynia trasą 434. Nie lubię jej, bo jest ruchliwa i wąska, ale mimo obaw jechało się bardzo przyjemnie. W Gostyniu tradycyjnie rozpoczęło się skakanie pomiędzy jezdnią a DDR-ami. Ludzie odpowiedzialni za tyczenie ścieżek rowerowych i znakowanie dróg bardzo nie lubią rowerzystów. Skutek - jakieś idiotyczne konieczności jazdy po kostce, nieustanne zakazy i odwołania... szkoda gadać. 

Apogeum bezsensu miało jednak nadejść wkrótce.Zaraz za Gostyniem, choć już w gminie Piaski. Na podjeździe do miejscowości Grabonóg pojawiła się bowiem (jakiś rok temu jej nie było) ścieżka rowerowa z jednoczesnym zakazem jazdy po drodze. Ścieżka o tyle kuriozalna, że jej końcówka zablokowana została przez barierki. Bardzo nieszczęśliwy pomysł, zważywszy na to, że na owe barierki najeżdża się zupełnie niespodziewanie (zjazd z góry kończy się łukiem, zza którego nie widać nagłego końca DDR-u). Za dnia, tudzież osobom miejscowym pewnie to nie przeszkadza, ale po zmroku, jeśli ktoś nie wie, co go czeka za zakrętem... współczuję, bo to może boleć. I to mocno.

Oczywiście to nie wszystko. Rzeczona ścieżka kończy się w połowie górki... wszak nie ma nic fajniejszego dla rowerzysty na podjeździe, jak stanąć, przeprowadzić rower na drugą stronę jezdni i rozpocząć podjeżdżanie od zera. Szkoda gadać... Brawo Gmino Piaski. Naprawdę świetne posunięcie... Ręce i nogi opadają.

W każdym razie korzystając ze ścieżki i z drogi w końcu minąłem Grabonóg... I niestety w tym miejscu obudził się wiatr. Na dodatek wiejący w twarz. Cały odcinek do wsi Siedlec biegnie polami, więc musiałem się namordować. Dojeżdżam do Siedlca, a tam... DDR. Z kostki, pofałdowany jak piasek na pustynnych wydmach. Co kawałek - odwołanie DDR. Rzeźnia. Na dobrą sprawę winienem prowadzić co kawałek rower... tylko po co? Skoro tam praktycznie nie ma ruchu??!! Litości!!! Może by te cholerne urzędasy ruszyły wreszcie tyłki zza biurka, by zobaczyć, że statystyką bezpieczeństwa na drogach nie poprawą. Dlaczego statystyką? A jak jest sens wytyczania DDR-u przez wieś, o minimalnym ruchu, gdy do wsi i z niej jedzie się zwykłą drogą? Tylko "statystyka" oddania kolejnej "nowej ścieżki rowerowej". Że idiotycznie wyznaczonej? Wprowadzającej dodatkowe niebezpieczeństwo? (spróbujcie po tej w Siedlcu przejechać się szosówką). Kogo by to obchodziło. 

No, ale było minęło. Dojechałem do Pępowa, stamtąd już tylko żabi skok i Jutrosin. Po drodze jednak nie mogłem sobie odmówić chwili przystanku w Smolicach, gdzie wiosną przejeżdżałem tylko podczas gminnej setki ze znajomymi i nie było czasu, by sfotografować ten ładny kościółek. 

Jutrosin przywitał mnie powiewem w twarz znad zalewu i ładną panoramą miasta.

Zjechałem na rynek, licząc na jakąś przekąskę... zawiodłem się i musiał wystarczyć banan z żelkami. Zrobiłem pamiątkową fotkę ratusza i w drogę. Kolejny przystanek to Sułów. Gdzie w końcu dotarłem po lekkim nadłożeniu drogi po to, by zaliczyć brakująca gminę (w sumie nie zamierzałem, ale mi Hipek kazał :D ).

W Sułowie wreszcie kawa, ciastko i "meksykanka". Czyli coś na słono, chyba z pieczarkami (nie mam pojęcia, dlaczego meksykanka to ciastko z pieczarkami, bardziej obstawiałbym jakąś cebulę z kukurydzą tudzież fasolą... ale jak widać inwencja piekarza bywa nieograniczona). W każdym razie smakowało, kawa była pyszna, popchnąłem nią pączka i jeszcze jakieś ciacho. Miodzio. Fotka zrujnowanego pałacu na koniec i jadę do Trzebnicy.

Po drodze natykam się na trójkę sakwiarzy - też jadą do Trzebnicy, ale chcą się przejechać DDR-em wytyczonym po trasie dawnej kolejki. Nie po drodze nam, więc rozstajemy się i ruszam wgłąb Doliny Baryczy. Sporo rowerzystów, ruch - poza napieprzającymi szaleńczo wte i wefte autami Tarczyńskiego (mijam po kilku kilometrach ich siedzibę gdzieś pośrodku niczego) - niewielki. Ciepło, bardzo ciepło. W końcu docieram do Trzebnicy.

Wjazd na Pogórze Trzebnickie zaczyna się od podjazdu. Wspinam się jakoś bez problemów, potem jeszcze kilka hopek i ładnych widoków (może by tam zorganizować kolejny Maraton Podróżnika?)

... i odbijam na Wrocław dokąd docieram bez specjalnego opóźnienia. Spotykam rodzinkę, jadę z synem na wieżę katedry - pamiątkowa fotka i szwendanie się po mieście. 

A potem wieczorny powrót pociągiem do Poznania. Następny raz pojadę to szosą :D

Dzięki dopingującym za wsparcie :))




  • DST 75.10km
  • Teren 5.50km
  • Czas 02:55
  • VAVG 25.75km/h
  • VMAX 40.00km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Kalorie 2276kcal
  • Podjazdy 208m
  • Sprzęt Zethos
  • Aktywność Jazda na rowerze

Po gminy w Wielkopolsce i nie tylko :)

Niedziela, 7 czerwca 2015 · dodano: 07.06.2015 | Komentarze 2

Wczorajszy dzień - 6 czerwca 2015 - to była kwintesencja lata. Gorąco, bardzo gorąco... stojące powietrze... spędzaliśmy czas nad Jeziorem Powidzkim i w sumie nawet żal mi było tych wszystkich, których flauta zatrzymała na środku jeziora. Woda jak lustro... żadnej chmury. Prognozy na kolejny dzień - czyli niedzielę też zapowiadały upał. Zaplanowałem więc sobie trasę z samego rana - rodzinka jeszcze w łóżku, a ja nakręcę ciut kilometrów, odhaczę nowe gminy. 

Wstałem rano przed szóstą, wyszedłem na zewnątrz... kurde zimno?! A ja nie mam uszykowanej bluzy z długim rękawem, ani nawet samych rękawków. Jak tu jechać? Na krótko - nie ma mowy - przeziębię się i z MP 2015 nic nie wyjdzie. Nie chcąc budzić najmłodszych członków ekipy postanawiam ruszyć w trasę w kurtce przeciwdeszczowej. Wyjeżdżam z lasu do Powidza... wieje. Paskudnie w twarz?! Komu przeszkadzała wczorajsza flauta? No komu?!!

Pierwsza gmina to Orchowo - mam do niej około 14 km. Walczę z wiatrem - gdy chowam się w lasach jest nieźle, ale na otwartej przestrzeni dmucha paskudnie. Mijając Orchowo widzę panoramę powiatu słupeckiego... wyraziście ciemniejąca burzowa chmura czai się gdzieś na krawędzi, na horyzoncie. Nie jest dobrze - myślę - nie jest dobrze. Będę wracał z wiatrem, ale w deszcz. Postanawiam jednak się nie martwić zawczasu - w końcu jadę w kurtce przeciwdeszczowej, która już zapewniła mi samopoczucie parówki wrzuconej do garnka z ciepłą wodą. Raz maty rodyła - jedziemy ku przygodzie.

Walcząc z wiatrem docieram do Ostrowa (ale nie tego w Wielkopolsce). To gmina Strzelno, planowany punkt nawrotki. Zanim jednak to zrobię - szybki rzut oka na nawigację... przecież 4 km stamtąd jest już gmina Mogilno. A może by tak...??!! No pewnie, co mi tam. Machnąłem 25 pod wiatr, to kolejne cztery przecież mnie nie zabiją. Docieram, robię pamiątkową fotę i słyszę głęboki grzmot za plecami. Burza. Praktycznie zaraz za mną. Spadamy stąd, spadamy Jeff, psiakrew...

Znowu Ostrowo, potem Przyjezierze... gnam z prędkością powyżej 30 przez jakieś 10 km. Przed Wilczynem widzę, że uciekłem spod ulewy i zdaje się, że Jezioro Ostrowskie zatrzymało burzę na dłużej. Robię więc fotkę, bo całkiem ładnie prezentuje się wspomniana wieś w późnowiosennym krajobrazie. Banan na przekąskę... przy okazji wyciągam z kieszeni na plecach krówki. Krówki - potówki chciałoby się rzec teraz. Kolejna gmina... jeszcze jedna... i docieram już w znane mi rejony, do Giewartowa mam już mniej niż 5 km, a to już południowy skraj Jeziora Powidzkiego. 

Z Giewartowa niestety do Powidza pojadę po szutrze i - wszystko na to wskazuje - znowu pod wiatr. Słońce niby grzeje, ale wieje tak, że bez kurtki jechać się nie da. Wykorzystuję chwilę przerwy na fotkę i ruszam za rowerzystami, którzy mignęli mi na jednej z leśnych dróżek. Doganiam ich dopiero na asfalcie na podjeździe pod Polanowem... przede mną zaś niebo ciemnieje coraz gwałtowniej więc dokręcam by zdążyć ostatecznie przed deszczem.

Sześć nowy gmin zaliczonych: Orchowo, Strzelno, Mogilno, Jeziory Wielkie, Wilczyn, Kleczew. Latem muszę machnąć trasę z Radziejowa Kujawskiego, to połączę sobie gminy wielkopolskie i kujawskie. 




  • DST 120.21km
  • Teren 2.00km
  • Czas 05:01
  • VAVG 23.96km/h
  • VMAX 54.40km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Kalorie 4650kcal
  • Podjazdy 328m
  • Sprzęt Zethos
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wietrznie... mi mało :D

Niedziela, 10 maja 2015 · dodano: 10.05.2015 | Komentarze 0

Wąski mi tu szaleje. Minęło 10 dni maja, a on zrobił 600 km, więc jak tak dalej pójdzie, to do 20-stego straty odrobi. Ech...

Miało być tak, że dziś ruszymy w trasę o 13. Dzieci miały jechać do kina, a ojciec na rower. Ale dziecko się rozchorowało i z planów niewiele zostało. Choć... może to i dobrze. Bo jak już ogarnąłem wszystko logistycznie, to okazało się, że mogę ruszać o 14. Już nie padało, choć wiatr ostro sobie poczynał.

Pierwsze km to trasa na Zaniemyśl - miał to być wyjazd do Pyzdr i z powrotem. Jednak po nawrotce za Zwolą dotarło do nas (jechał ze mną Jędrzej), że z Pyzdr to będziemy mieli 60 km po konkretny wicher. Szybka modyfikacja planów i jedziemy do Śremu. Oj, wyłopotało nas po drodze mocno. Na rynku w Śremie narada: czy przez Jaszkowo do Mosiny, czy do Dolska drogą nr 434 i powrót. Przeważył zdrowy rozsądek. Do Mosiny, via Jaszkowo...

Po małej przerwie przy pałacu (obowiązkowe foty, słitfocie i takie tam) brniemy dalej pod wiatr do Brodnicy. Niebo pięknie ciemnieje, a rzepak jak to rzepak - pachnie. Ot, cała Wielkopolska.

Przed Mosiną zaczyna padać (miało być już z wiatrem, ale jakoś pomyliłem się w obliczeniach) i na dodatek na którymś z pagórków koledze odcina prąd. Czekam, jedziemy dalej spokojnym tempem, co jakiś czas robiąc przerwy. W końcu docieramy do Kórnika, jadę polansić się na promenadę, choć tam akurat - z uwagi na pogodę - niewiele jest osób. Wracam do domu, jem obiad, przegrywam kilka gier z córcią i gdy ona wreszcie zasypia... przebieram się i jadę w trasę, bo przecież Wąski musiał dziś też pojeździć. 

Więc dożynam się ostatecznie (wcale nie przestało wiać) i w sumie wychodzi na to, że zrobiłem ciut więcej km niż przewidywał pierwotny plan...




  • DST 102.78km
  • Czas 03:54
  • VAVG 26.35km/h
  • VMAX 39.20km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Kalorie 4018kcal
  • Podjazdy 177m
  • Sprzęt Zethos
  • Aktywność Jazda na rowerze

Po gminy w Wielkopolsce i nie tylko :)

Niedziela, 3 maja 2015 · dodano: 03.05.2015 | Komentarze 6

Majówka. Planowałem, że pojedziemy pod namiot z córką, ale jakoś chłodno się nagle zrobiło i trzeba było wszystko odwołać. Skoro tak i wyjechaliśmy do rodziny, to nadarzyła się świetna okazja, by uzupełnić brakujące gminy na styku Wielkopolski i Dolnego Śląska. Wrzucenie propozycji na portal społecznościowy wywołało też pozytywny odzew - na trasę w niedzielę ruszyliśmy z rana (heh, endomondo pokazało -1 stopień, ale chyba coś kłamało) we trzech: Sławek, Radek i ja. Oni na szosach, a ja tradycyjnie na swoim crossie. 

Do Ponieca docieramy szybkim tempem - po drodze klasyczne wielkopolskie widoki, czyli pola, lasy, rzepaki i takie tam. Za Poniecem w kierunku na Górę jest delikatny podjazd (kiedyś powiedziałbym spory, ale po Kaszubach to heh, nawet nie zmieniłem przełożeń). Szybko (bo zimno) dojeżdżamy do Bojanowa, gdzie łapię kilka fotek rynku... 

... zabytkowego budynku Urzędu Miasta...

...a wszystko dlatego, że chłopaki męczą się z ustawieniem "kadencji" w swoich mega-rowerach.

Po chwili jednak ruszamy, omijając nowym wiaduktem trasę S5 docieramy do Trzebosza, gdzie wykorzystuję małą chwilkę przerwy na fotki pałacu.

Nie jednak czasu na jakieś fajniejsze foty - kadencja, średnia, czas... czyli coś, na co niespecjalnie zwracam uwagę w samotnej jeździe tu nabierają innego znaczenia. No to wio w dolnośląskie - dwie nowe gminy czekają. Rzepach pachnie...

... żurawie krzyczą na polach...

... a odwiedzane miejscowości zadziwiają ciszą. W Sułowie widzę piękny szachulcowy kościół, ale zanim wyciągnę aparat z kieszeni, już skręcamy na Rawicz i ... nici z fotki. Do Rawicza docieramy przed dziewiątą... miasto wyludnione, pojedyncze osoby maszerują chyba do kościoła. Jemy na rynku co mamy przy sobie - zdjęć nie ma, bo ratusz w remoncie. I jedziemy dalej. Kolejna gmina to Pakosław - zaliczamy ją przejazdem, bo do samej miejscowości nie docieramy. Za Konarami zaczyna się najbardziej nieprzyjemna część trasy - ostro wieje nam w twarz i te 12 km aż za Stary Sielec jedzie się ciężko.

Potem jednak odbijamy na Smolice, zostawiając po prawej ładną panoramę Jutrosina. Gmina zaliczona, można wracać. 

Do Smolic jedzie się świetną nowiutką drogą - wiatr w plecy, więc koledzy tną prawie 40 km/h. Dla mnie to wynik nie do osiągnięcia - robię w biegu foty i jakoś ich doganiam czując, że tak już teraz będzie.

I faktycznie - do Pępowa zawsze któryś z nich wyrywa do przodu - jakoś nie bardzo wierzę, że każdy z nich ma życiówkę poniżej 100 km. Do Pępowa docieramy komentując głośno debilizm samorządowców - głupie zakazy jazdy rowerem w takim Czeluścinie, czy - o zgrozo - DDR z nieubitego szutru na wjeździe do Pępowa od strony wsi Sroki z jednoczesnym znakiem B-9 nie zasługują na inne określenie, niż idiotyzm. Tam ruch samochodowy jest praktycznie żaden, a zmuszanie rowerzysty, by na szosowym rowerze jechał tym "czymś", na nawierzchni, na której miałoby się problem na dwucalowych oponach, a co dopiero na cienkich szosowych gumach mówiąc oględnie "mądre nie jest". Dodajmy do tego DDR z kostki (i rozbite szkło, albo piasek na nim) plus wysokie krawężniki i mamy obraz działań tamtejszych urzędników. ŻE-NA-DA!

Z Pępowa wyjeżdżamy DDR-em do Gębic... na którym ktoś genialnie ustawił BARIERKĘ w poprzek!! Litości!!! Ludzie - ustawcie sobie barierki na drogach, po których jeździcie autami. Może jak któryś z was przydzwoni czołem, to otrzeźwieje? Ech...

W Potarzycy odbijamy na Posadowo, by przez Sułkowice dotrzeć do Krobi. Jest już bardzo ciepło i przyjemnie, wiatr sprzyja, więc kończymy wycieczkę w czasie bardzo przyzwoitym. Brutto 4h 5 min, więc było git.




  • DST 100.50km
  • Czas 04:25
  • VAVG 22.75km/h
  • VMAX 40.90km/h
  • Temperatura 11.0°C
  • Kalorie 3584kcal
  • Podjazdy 598m
  • Sprzęt Zethos
  • Aktywność Jazda na rowerze

Marcowanie

Niedziela, 8 marca 2015 · dodano: 08.03.2015 | Komentarze 1

Praktycznie do samego końca nie było wiadomo, jak dziś będzie. Niby miałem wolny dzień, ale umawianie się na przejażdżkę wybitnie napotykało na różne przeszkody. Ostatecznie Magfa z wiadomego forum rano potwierdziła, że widzimy się w Środzie Wielkopolskiej, więc plan przejazdu jednak został zatwierdzony. Przed 11 ruszyłem do Środy. Oczywiście nie sprawdziłem, ani tym bardziej nie pamiętałem, ile km to jest, więc na 11.30 się nie wyrobiłem. Na szczęście dla mnie - Magfa miała pod wiatr, więc mimo spóźnienia i tak musiałem poczekać na puściutkim średzkim rynku.

Wspólny przejazd zaczęliśmy do herbaty na Orlenie. Potem trasa na Krzykosy, zaliczenie nowego gminy (no, nie dla mnie), Zaniemyśl i Zwola, gdzie wypiliśmy kawę. Rowerzystów sporo, biegaczy też trochę, wiało cały czas prosto w twarz. Z Zaniemyśla do Śremu ruszyliśmy trasą 432, ale ruch na niej taki, że ani pogadać nie szło, ani jechać spokojnie. Po odbiciu na Dąbrowę zrobiło się od razu przyjemniej, wyszło słońce... no i odcinek jazdy pod wiatr zbliżał się ku końcowi. Mała panoramka na dolinę Warty i już rogatki Śremu.

Po skręcie na Zbrudzewo wiatr, taki miły nie zmienił się i ładnie, wręcz przyjemnie popchnął nas w kierunku Rogalina. Dojechaliśmy pod pałac - wszystko rozkopane, tabliczki o zakazie wstępu i remoncie - no, widać, że pieniądze z funduszy europejskich wpłynęły i będzie wkrótce naprawdę ładnie. W Rogalinie pożegnaliśmy się - Magfa pojechała na obiad i potem na pociąg, a ja śmignąłem do domu, bo czekało mnie jeszcze bieganie za córcią uczącą się jeździć. Dojechałem, potem dokręciłem jakieś ułamki na mieście, żeby wyszło, co wyszło. 

Piękny dzień. Ciepło. Cudownie. Ech...

Mapka głównego przejazdu:





  • DST 74.50km
  • Czas 03:40
  • VAVG 20.32km/h
  • VMAX 45.30km/h
  • Temperatura 0.5°C
  • Kalorie 2647kcal
  • Podjazdy 451m
  • Sprzęt Zethos
  • Aktywność Jazda na rowerze

Na kawę...

Niedziela, 18 stycznia 2015 · dodano: 19.01.2015 | Komentarze 4

Ano plan wyklarował się nagle. Jedziemy na kawę. No, znaczy się żona z dziećmi autem, a ja rowerem. Czyli tak jak lubię. Pogoda zapowiadała się niezła, kilka stopni, wiatr prawie nieodczuwalny: miodzio. Po przekładce opon i awarii z tym związanej...

... wszystko wróciło do normy. Sprzęt wręcz domagał się wyjazdu. Podobnie jak ja.
Rano wstaliśmy z córką i ... moja czterolatka, z poważną miną stwierdziła "no ja nie wiem, czy tobie wolno jechać jak jest taka mgła...". Proszę, co to się dzieje z dziećmi, wyczuwam w tym jakiś domowy spisek. Uznałem, że nie słyszę zastrzeżeń. W końcu postanowione, to postanowione, więc śniadanie i po dziesiątej ruszyłem na trasę. Czasu miałem wystarczająco, a tylko od warunków atmosferycznych zależeć miało, którędy pojadę. Drogi nr 434 tradycyjnie nie brałem pod uwagę. Wąska, ruchliwa, nieprzyjemna - nie lubię nią jeździć rowerem, jak nie muszę. Dziś - nie musiałem.

Do Radzewa jechało się spokojnie. Dwa auta, dwóch bezmyślnych rowerzystów, ubranych na czarno, bez świateł i odblasków. Bo po co? Oni widzą, A kierowcy ich? Nie sądzę, ale przecież kierowcy to chamy. Nie rozumiem, jak można jeździć na rowerze bez oświetlenia. Że było widno? Było, na jakieś 40-50 metrów. Bo potem mgła... Mamrocząc pod nosem na głupotę ludzką dojechałem do Śremu. Trasa z Trzykolnych Młynów się nie zmieniła - dziur tam tyle, ile było. W Śremie mgła jak wcześniej - niewiele widać.


Choć coś jednak zobaczyć się udało - ujęli mnie, że na rondzie zamiast kolejnego pomnika polskiego papieża stoi... no właśnie :D

Zdecydowany nie jechać drogą nr 434 ruszyłem w kierunku Leszna. Do Jerki miałem spokój - aut niewiele, tylko jeden dostawczak minął mnie na centymetry (pozdrawiam ozięble). Cały czas mgliście i coraz bardziej mokro. Dojeżdżając do Jerki odpuściłem sobie przejazd przez Lubiń. W takiej mgle fotki klasztoru benedyktynów (tak, tego gdzie ponoć leży Władysław Laskonogi) i tak byłyby marne, więc ruszyłem do Krzywinia. Tam, na Orlenie szybka kawa (bo w sumie kawka u mamy czekała mnie dopiero po obiedzie) i od razu jechało się lepiej. Nauczka dla mnie - by na stacji, stając na dłuższą chwilę choć częściowo się rozebrać, bo po wyjściu na zewnątrz trochę mnie wytrzęsło. Tamtejsze jezioro zdaje się zapunktowało na te pół stopnia powyżej zera. Ale wsiadając na rower człowiek szybko dojdzie do siebie, więc ruszyłem dalej.

Co prawda już przed Krzywiniem zaczęły się delikatne podjazdy, jednak dopiero przed Bojanicami czekały mnie dwie większe, jak na Wielkopolskę górki. Zanim do nich dotarłem, zobaczyłem z bliska, jak wygląda Boża Wola.

Wrażenia nie zrobiła, ot trzy chaty na krzyż. Dojechałem pod górkę do Bojanic, zjechałem w dół, pamiętając że tu miał być jakiś podjazd. Phi, pomyślałem, takie to luzik. Aha, Wyjechałem za krzyżówkę i dopiero teraz pokazała się góreczka. Nie zastanawiając się specjalnie poszło mi jakby z biegu - dopiero na górze pomyślałem, że przydałoby się cyknąć fotę (stąd zdjęcie tylko w przeciwną stronę) i wypić coś tam w spokoju, bo jakbym nagle zmęczył się nie wiadomo czym...

Skonstatowałem jednak na górze, że nie ma sprawiedliwości, bo czekający mnie po chwili zjazd w kierunku jazdy miał mniejsze nachylenie, niż pokonany wcześniej podjazd. Wjechałem 9% a na dół tylko sześć? Co za "chłamstwo...". Zjechałem i ... no proszę, nie wiedziałem, że w moich okolicach można znaleźć takie niespodzianki. 

Jak na te rejony, całkiem spoko podjazd. Tym razem fotka "przed" a potem pod górkę z miejsca, żeby nie było łatwo, hehe. I koniec pagórków. A niby Wielkopolska jest płaska...

Za Krzemieniewem nagle wyszło słońce. No, trochę to eufemizm, że wyszło, ale coś tam widać było. Odebrałem telefon, powiedziałem gdzie jestem, zrobiłem fotę...

Słysząc w słuchawce szczękanie talerzy nagle zrobiłem się niezwykle głodny. Ruszyłem i nie zatrzymywałem się więcej, a minąwszy Zamek w Rokosowe, dojechałem na miejsce. Całą drogę praktycznie we mgle, padać nie padało, temperatura coś około 1 stopnia (tak +/-) . Wiatr... niby słaby i nie przeszkadzał, ale nie mógłby sobie być taki słaby i nie przeszkadzać w przeciwną stronę?